Są
gry, które dorobiły się miana klasyka. Z pewnością do takich, przynajmniej w
naszym odczuciu, należą Potwory w Tokio. Prosta gra rodzinno-imprezowa, w którą
po prostu lubimy grać, lubimy się prać, co pewnie nie raz i nie dwa wywoływało niewielkie
fochy, u tych którzy odpadli z gry. Taka to już gra.
Jakoś
tak się złożyło, że do tej pory nie posiadaliśmy swojego egzemplarza. Dzięki
wydawnictwu Egmont w końcu mamy swoje potwory. A przy okazji otrzymaliśmy
dodatek. Chcielibyśmy się zatem podzielić naszymi wrażeniami płynącymi z
rozgrywki, a przy okazji odpowiemy na pytanie, czy warto posiadać dodatek. Zapraszam
zatem do naszych przemyśleń.
Całość
zamknięta jest w średniej wielkości pudle. W środku spotkamy planszę główną,
planszetki graczy, na których to za pomocą specjalnych pokręteł będziemy
zaznaczać nasze punkty zwycięstwa i punkty życia. Do tego mnóstwo świetnie
zilustrowanych kart. Niektóre z nich będą wymagały użycia specjalnych żetonów
(oczywiście znajdziemy je w pudle). W pudle nie zabrakło również waluty w
postaci zielonych kostek energii.
Znajdziemy też nasze potwory. Są to sporej wielkości kartoniki osadzone
w plastikowych podstawkach.
No
i kości, które to będą w jakimś stopniu napędzały grę. Łącznie jest ich osiem.
Sześć czarnych, którymi rzucają wszyscy i dwie zielone. Tymi zielonymi rzucamy tylko, gdy posiadamy odpowiednią kartę.
W
środku znajdziemy również funkcjonalną plastikową wypraskę, która zdecydowanie
ułatwia przechowywanie całości w należytym porządku.
Wykonanie
gry oceniam wysoko. Pewnie, że można by się było przyczepić, że zamiast
wypaśnych figurek są kartonowe postacie. Prawdę mówiąc w żaden sposób mi one
nie przeszkadzają. Rzekłbym, że są całkiem ładne i funkcjonalne.
Gra
dwa lata temu przeszła niewielki facelifiting. Zmieniono okładkę i (ku rozpaczy
niektórych graczy, w tym mojej) zastąpiono Krakena Space Penguinem a zamiast
Cyber Bunny jest Cyber Kitty.
Kilka
słów na temat instrukcji. Jest napisana bardzo poprawnie z wieloma przykładami
i nie mamy żadnych problemów z interpretacją zasad gry.
Power
Up! Doładowanie
Dodatek
przynosi nam po pierwsze nową postać (Pandakaï), a po drugie otrzymujemy zestawy
kart, którymi będziemy upgrade’ować naszych podopiecznych. Co ciekawe znalazły
się nawet karty dla nieobecnego Krakena i Cyber Bunny, więc posiadacze starszej
edycji nie będą się czuli pokrzywdzeni. W niewielkim pudełeczku znalazła się
również plastikowa wypraska, dzięki której mamy zapewniony porządek.
CEL GRY
Każdy
z graczy dostaje pod swoje skrzydła jednego potwora. Za pomocą kości i kart
będziemy tak kombinować, żeby albo zdobyć jako pierwsi 20 punktów lub też
wyeliminować z gry wszystkie inne potwory. W tej grze nie ma przeproś,
zwycięzca może być tylko jeden.
PRZYGOTOWANIE GRY
Na
środku stołu umieszczamy planszę. Tasujemy karty, a następnie odkrywamy
trzy pierwsze i umieszczamy je obok planszy. Podobnie jak i kostki energii i
żetony.
Następnie
wybieramy potwory, (pionki i odpowiadające im planszetki). Pionki rozmieszczamy
wokół planszy, plansza musi pozostać pusta. Wybieramy pierwszego gracza i
możemy przystąpić do zabawy.
PRZEBIEG GRY
Rozgrywka
toczy przez szereg rund rozgrywanych kolejno przez wszystkich graczy. Każda
runda przebiega dokładnie w ten sam sposób.
W
swojej kolejce rzucamy kośćmi, przy czym mamy prawo przerzucić dowolne z nich
jeszcze dwa razy. Następnie musimy rozpatrzeć wyniki na nich uzyskane.
I
tak, jeśli wyrzucimy trzy takie same cyfry, zyskujemy tyle punktów zwycięstwa
ile wypadło na kości. Np. za 3 trójki otrzymamy 3 punkty. Każda kolejna trójka
dostarcza nam 1 punkcik zwycięstwa.
Błyskawica
przynosi nam kostki energii. No i łapki, które oznaczają atak. Jeśli jesteśmy
poza Tokio, atakujemy jegomościa (lub jegomości, jeśli gramy w 5-6 osób –
odblokowane zostaje drugie pole na planszy) będącego w Tokio. Jeśli jesteśmy w
Tokio, atakujemy wszystkich tych, którzy są poza Tokio. Jedna łapka to jeden
punkt życia mniej dla przeciwnika/ów.
Serduszko
oznacza leczenie, ale jest jeden warunek. Leczyć można się wyłącznie poza
Tokio.
Warto
wspomnieć o tym, że stolica nie może być pusta i jeśli przychodzi nasza kolej i
nie ma nikogo w Tokio, to chcąc nie chcąc musimy tam wysłać naszego potwora.
Oczywiście po ataku na naszego podopiecznego możemy zadecydować, czy zostajemy,
czy jednak nie chcemy być nieruchomym celem dla innych. Za wejście na plansze
otrzymujemy punkt zwycięstwa, a jeśli rozpoczniemy swoją kolejkę będąc na niej,
zyskujemy kolejne dwa punkty.
Po
co gromadzimy kostki energii? Jak już wspomniałem, stanowią one walutę, dzięki
której możemy zakupić karty, które mają różniaste zastosowanie. Jedne przyniosą
punkty zwycięstwa, inne zieloną, dodatkową kość, jeszcze inne możliwość skopiowania
innych kart. Jest ich sporo i przeważnie te droższe będą lepsze niż te tańsze,
jednak zdobycie dużej ilości kostek nie będzie takie proste.
Co
się dzieje, jeśli punkty życia spadną do zera? No cóż…potwór przenosi się do
krainy wiecznych łowów. Cała zabawa zatem polega na wzajemnym naparzaniu
siebie, przy jednoczesnym ciułaniu punktów zwycięstwa
POWER UP! DOŁADOWANIE
Dodatek
nie zmienia drastycznie rozgrywki, ale przynosi nam bardzo ważny element, który
w pewnym stopniu eliminuje jedną z wad podstawki, czyli tego, że wszystkie
potwory poza grafikami nie różnią się niczym. Power Up! przynosi nam tytułowe
doładowania dla wszystkich potworów w postaci niewielkich kart.
Każdy
z graczy otrzymuje talię ośmiu kart ewolucji, przy czym możemy skorzystać z
gotowych zestawów (każdy potwór ma swoje karty) lub też możemy wszystko
pomieszać i potwór dostanie mix różniastych zdolności.
Jedne
z nich są tymczasowe (działają w momencie skorzystania z karty) a inne permanentne
(korzystamy z nich do końca rozgrywki). Ewolucje pozwalają na zdobycie
dodatkowych punktów zwycięstwa lub energii, zwiększanie naszych możliwości
zadawania obrażeń lub leczenia ran, etc.
Karty
te otrzymujemy, jeśli w swojej turze wyrzucimy na kościach trzy serduszka. Wtedy
to oprócz normalnej akcji, dostajemy ww. doładowanie. Innymi słowy odkrywamy
wierzchnią kartę (z indywidualnego stosiku doładowań) i korzystamy z jej efektu.
ZAKOŃCZENIE GRY
Gra kończy się po w
momencie, gdy placu boju pozostał jeden potwór lub też komuś udało się
zgromadzić 20 punktów.
WRAŻENIA
Powiem szczerze,
Potwory w Tokio to jedna z tych gier, która dla mnie w ogóle się nie
zestarzała. To taka gra, do której mnie namawiać nie trzeba. Jest prosta,
szybka i daje sporo satysfakcji.
Podstawowa mechanika
opiera się na kuszeniu losu (czyli naszej ulubionej push-your-luck). Rzucamy
kośćmi licząc, że pozyskamy ich przychylność. Mamy na to trzy podejścia,
podczas których sami decydujemy, które wyniki nas satysfakcjonują, a które byśmy
chcieli zmienić. Nie raz i nie dwa będziemy pomstować, że znowu się nie udało,
że znowu los nam nie sprzyjał. Mówi się trudno i gra się dalej. Wiem, że
niektórym osobom to przeszkadza, że nie ma w zasadzie żadnych mechanizmów
ograniczających tę losowość. Ta mechanika po prostu tak już ma i trzeba to albo
zaakceptować albo dać sobie spokój.
Podoba mi się również
to, że mamy dwie równorzędne drogi do odniesienia zwycięstwa. Albo będziemy
wycinać w pień przeciwników albo skupimy się na ciułaniu punktów. Oczywiście
nigdy nie jest tak, że skupimy się na jednej drodze. One się trochę zazębiają
ze sobą, choćby w momencie, gdy musimy wejść do Tokio - otrzymujemy punkt
zwycięstwa i możliwość atakowania przeciwników.
W grze jest mnóstwo interakcji. Tej
negatywnej. Z jednej strony naparzamy delikwenta w Tokio, a z drugiej on sam
czyni podobnie.
Potwory w Tokio oznaczają się przyzwoitą
regrywalnością. Po pierwsze mamy kości, które mają duży wpływ na nasze
poczynania, a że za każdym razem będą mniej lub bardziej kapryśne. Po drugie,
karty. Jest ich naprawdę sporo i za każdym razem dojdą inne.
Największym mankamentem gry było to, że
każdy z potworów był po prostu taki sam. Różniły się wyłącznie wizerunkiem.
Dlatego też dobrze się stało, że pojawił się taki dodatek jak Power Up! Doładowanie.
Dzięki niemu możemy sobie spersonalizować naszego podopiecznego, dając mu
unikalne umiejętności. Oczywiście nasuwa się pytanie, czy warto mieć ten
dodatek. Ja mogę odpowiedzieć tylko tak, że spokojnie można czerpać radochę z
gry bez niego, ale osobiście ja już nie wyobrażam sobie rozgrywki bez tych
doładowań. Nie czyni to oczywiście rozgrywki zupełnie inną i jeśli ktoś nie
przepadał za Potworami, to dodatek tego nie zmieni, ale jeśli ktoś już ma
Potwory, to gorąco zachęcam do spróbowania. Trudno by mi było zagrać w gołą
podstawkę.
Wydaje mi się, że kuleje również nieco
balans samych gier. Niektóre są dobre i tanie, inne są jeszcze lepsze, choć
droższe. Są też karty, które niezależnie od kosztu są zwykłymi zapchajdziurami
i nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek niektórych z nich kiedykolwiek używał.
Należy też pamiętać, że w momencie, gdy
na stan serduszek spadnie do zera, odpadamy z gry. Jedyne co nam zostaje to
kibicowanie innym. Nie przepadam za czymś takim, ale Potworom wybaczam, bo sama
rozgrywka jest dość szybka i nasz niebyt nie trwa w nieskończoność.
A propos czasu rozgrywki. Pudełko
wskazuje 30 minut. Przeważnie cała zabawa trwa nieco krócej, czyniąc z niej
całkiem niezły fillerek pomiędzy bardziej wymagającymi tytułami.
Skalowalność. Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Można
spokojnie zagrać już w dwie osoby. Oczywiście więcej emocji będzie w większym
składzie i dobrze by jednak było, żeby za stołem usiadły minimum trzy osoby. A
jak już usiądzie przynajmniej 5, to odblokujemy drugie pole na planszy i
jednocześnie w Tokio będą przebywać dwa potwory. To dodaje grze smaczku.
Oczywiście, im więcej osób, tym dłużej czekamy na swoją kolejkę. Jednakże nie
wydłuża to aż tak bardzo czasu gry.
Nie można też nie wspomnieć o oprawie graficznej.
Gra wygląda cudnie. Mnóstwo jaskrawych kolorów i do tego znakomita kreska.
Wszystko to znacznie podnosi odbiór gry.
Obcowanie z Potworami w Tokio dostarcza masę
pozytywnych wrażeń. Proste zasady, dużo interakcji pomiędzy graczami, dużo
emocji, piękna oprawa graficzna, to jest to co tygrysy lubią najbardziej. A że
kości bywają kapryśne, że karty nam nie pasują, a że pewnie odpadniemy w
trakcie gry… jakoś to akurat w tej grze nam nie przeszkadza. Naprawdę warto
sprawdzić, najlepiej z dodatkiem.
PLUSY:
+ znakomite
wydanie,
+ świetna
oprawa graficzna,
+ proste
zasady
+ dość wysoka
regrywalność,
+ bardzo
dobrze napisana instrukcja,
+ dwie drogi
odniesienia zwycięstwa,
+ dobra
skalowalność,
MINUSY:
- odpadanie z
gry,
- nie do
końca zbalansowane karty,
- (dla
niektórych) losowość.
Liczba
graczy: 2-6 osób
Wiek: od
8 lat
Czas
gry: ok. 30 minut
Rodzaj
gry: gra imprezowa, gra rodzinna
Zawartość
pudełka (Podstawka):
* •66 kart,
* 6 plansz
potworów,
* 6 żetonów
potworów na plastikowych podstawkach,
* 8
sześciościennych kostek,
* 50
znaczników energii
* 28 żetonów efektów
* instrukcja
do gry.
recenzjaZawartość
pudełka (Power Up! Doładowanie):
* plansza
potwora Pandakai
* pionek
potwora z podstawką
* 56 ewolucji
* 16 ewolucji
dla potworów z 1. edycji gry
* 8 żetonów
* instrukcja
Wydawnictwo:
Egmont
Cena (Podstawka): 80-130 zł
Cena (Podstawka): 80-130 zł
Cena (Dodatek): 50-80 zł
Autor: Richard
Garfield
Ilustracje: Dimitri Chappuis,
Bastien Grivet, Igor Polouchine, Régis Torres
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie gry.
Galeria zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz