sobota, 6 sierpnia 2016

Planszówkowe pamiątki z wiedeńskich wojaży, czyli o grach które z nami wróciły do domu.

Kilka dni temu podzieliliśmy się z Wami naszymi wędrówkami po wiedeńskim planszówkowym szlaku. Wspomnieliśmy o różnych miejscach Wiednia, w których miłośnicy gier planszowych będą się czuli jak ryby w wodzie. 

A trzeba przyznać, że jest tego sporo. Pewnie jeszcze więcej niż to co wyłowiliśmy, ale my na naszej mapie „must see” zaznaczyliśmy sobie dwa konkretne miejsca.  Jeśli komuś umknął ten nasz post rodem z pamiętnika z wakacji to odsyłamy tutaj



Wspominając wędrówki po sklepach z grami zdradziliśmy Wam, że z Planet Harry nie wyszliśmy z pustymi rękami. Z resztą taki był cel, żeby w formie pamiątki z wakacji w Wiedniu przywieźć sobie jakąś ciekawą grę do naszej biblioteczki. 

Zatem nadszedł czas, żeby Wam pokazać co takiego wróciło w naszym wakacyjnym bagażu:



Słowem tytuły mniej lub bardziej znane ale i totalna świeżynka - nie da się ukryć, że nasza perełka. Przybliżmy zatem poszczególne pozycje:

KELTIS (gra karciana)

Jedną z naszych ulubionych gier na parę są Zaginione Miasta. Dlatego Keltis karciany, oparty na tej samej mechanice, był bardzo długo na naszym celowniku. Gdy natrafiliśmy na niego w Planet Harry (do tego w bardzo fajnej cenie bo 6 euro) nie potrafiliśmy i nie chcieliśmy się oprzeć i musieliśmy z nim wyjść. 

Maleńkie pudełeczko skrywa w sobie 110 kart i instrukcję w germańskim języku. Ale spokojnie – spieszymy z informacją, że na BGG znajdziecie instrukcję po angielsku. 

Sama gra to przyjemna i prosta karcianka. Gracze tworzą swoje stosy kart w poszczególnych kolorach, nadają im kierunek (bo karty można wykładać rosnąco lub malejąco), odrzucają niechciane karty. Poza tym, że celem graczy jest utworzenie jak najdłuższych stosów to w Keltisie mamy jeszcze dodatkowy cel. Są nimi karty kamieni specjalnych. I trzeba je zdobywać bowiem ich brak odczujemy dotkliwie w postaci punktów ujemnych. Żeby je zdobyć trzeba zbierać dublety tych samych numerów w różnych kolorach. Zaczyna się więc swoista gimnastyka co poświęcić aby zdobyć kamień a jednocześnie nie skrócić sobie drastycznie długości stosu. Prawda, że brzmi ciekawie? Postaramy się opublikować recenzję tej małej w rozmiarach ale wielkiej w wartości gry.

ELEMENTS

Nie ukrywamy, że to nasze największe odkrycie. Do tego jak się okazało jest to totalna świeżynka – gra została wydana na naszym europejskim rynku mniej więcej jakieś 2 tygodnie przed tym jak wpadła w nasze ręce. 

Zaledwie 16 kart w niestandardowym rozmiarze, zacnej grubości i z przepięknymi grafikami. Do tego 12 drewnianych gwiazdek (znaczników punktów) i instrukcja (tym razem w dwóch wersjach językowych czyli po niemiecku i po angielsku). To wszystko ma swoje miejsce w praktycznej wyprasce i pudełku takich rozmiarów, że dość swobodnie można go ze sobą zabrać.  Jasne, mogłoby być mniejsze ale to rozmiar standardowy dla karcianek Pegasus Spiele. 

Elements to ni mniej ni więcej niż gra o nazwie Khmer – gra blefu i dedukcji dla dwóch osób, o której można poczytać na BGG .

Cała zabawa polega na tym, żeby tak zagrywać karty by mieć na ręce sumę wyższą niż przeciwnik ale jednocześnie równą lub mniejszą niż suma wynikająca z kart wyłożonych na stół. Niby proste a jednocześnie trzeba się nieźle nagłówkować jak tego dokonać. Konieczna jest pokerowa twarz. Z resztą w trakcie gry stosowane jest zagranie charakterystyczne dla pokera czyli tzw. sprawdzanie przeciwnika. Jeśli gracz, który zdecydował się na sprawdzenie spełnia wymaganą zasadę zdobywa 2 gwiazdki. Zaś w sytuacji, w której sprawdził i przegrał punkty trafiają do przeciwnika. Podobnie się w momencie remisu (gdy gracz sprawdzający i przeciwnik mają dokładnie taką samą sumę w kartach na ręce) – zwycięzcą zostaje ten gracz, który nie zastosował sprawdzania. 

Jak sobie pomyślę, że o mały włos pominęliśmy ten tytuł to aż mi się włos na głowie jeży. Bo rzeczywiście przy pierwszej wizycie w Planet Harry drogą eliminacji odłożyliśmy ten tytuł na półkę  nieświadomi jaka to fajna pozycja. Ale że coś w głębi serca nie dawało nam spokoju, wieczorem w domu zajrzeliśmy w zakamarki internetów i po przeczytaniu komentarzy na BGG następnego dnia naprawiliśmy swój błąd i wróciliśmy do Planet Harry po naszą perełkę. Na przyszłość będziemy bardziej zawierzać w nasz instynkt bo jak dotąd dobrze nam podpowiada. 

Grę intensywnie ogrywamy więc jak tylko czas pozwoli postaramy się podzielić z Wami pełnymi wrażeniami w dłuższej recenzji.


PARADE

Ta gra od dłuższego czasu siedziała w tyle głowy Mikeyoskiego. Nic więc dziwnego, że jak trafił na nią została w jego rękach (szczególnie, że cena też była przystępna i wynosiła 7 euro). Nabyta przez nas wersja wydaniem odbiega od tej, o której możecie poczytać na BGG. Nie nawiązuje bowiem do Alicji z Krainy Czarów. Ale na tym kończą się różnice. W mechanice i sednie to dokładnie ta sama gra. 

Cała zabawa polega na tym, że organizujemy naprawdę dziwaczną paradę. W swoich ruchach gracze zagrywają jedną kartę z pięciu posiadanych na ręce dokładając ją do końca parady. Trzeba być jednak uważnym co się dokłada, gdyż dołożona przez nas karta może spowodować, że odpadnie inna. A jak ktoś opuści paradę każda opuszczająca karta liczona jest jako nasze negatywne punkty. W grze liczy się kilka czynników: długość parady, rodzaj zagrywanych kart, kolor kart negatywnych i ich ilość. 

Zatrzymajmy się na długości parady. Jeśli numer karty, którą gracz zagrywa jest mniejszy niż długość linii, gracz może otrzymać karty opuszczające (liczone od ostatnio zagranej do pierwszej karty z linii). Ale nie dostaniemy wszystkich kart, tylko te które spełniają jeden z dwóch warunków: kolor jest taki sam jak właśnie zagrany lub numer jest taki sam lub niższy jak właśnie zagrany
Gra się kończy kiedy wyczerpie się stos dobierania  lub gdy jeden z graczy zbierze wszystkie sześć kolorów  w swoim punktowanym stosie Wtedy gracze zagrywają ostatnią kartę a z 4 posiadanych na ręce wybierają dwie karty, które dodają do swoich stosów punktacji. Zwycięzcą zostaje gracz, który zbierze najmniej negatywnych punktów. 

Sami więc widzicie, że Parade ma proste zasady, co wcale nie przeszkadza, żeby gwarantowała świetną zabawę. 

BROOM SERVICE (gra karciana)



Broom Service The Card Game to gra rodem przeniesiona ze starszej siostry czyli planszowej wersji. Opiera się na tym samym mechanizmie odwagi / tchórzostwa. 

Broom Service to grupa szalonych czarownic, których aktywność skupia się na znajdowaniu i przenoszeniu do odpowiedniego miejsca  magicznych miksutr (i ich składników). Gracze wcielają się w ich role i przez okres 7 rund zagrywać będą jednocześnie karty odpowiednich czarownic. A mogą się one zachowywać odważnie (wykonując bardzo efektywne i niebezpieczne akcje) albo tchórzliwie (decydując się na bezpieczne, aczkolwiek mniej efektywne akcje). W ten czy inny sposób gracze będą wykorzystywać czarownice do zbierania i dostarczania składników do niesamowitych magicznych mikstur. Ta osoba, która skorzysta z usług Broom Service najlepiej, osiągnie zwycięstwo!
Kluczem do sukcesu jest kombinacja kilku czynników, wśród których z pewnością przyda się szczęście, umiejętność planowania i odrobina blefu. 




ZAMKI BURGUNDII (gra karciana)



Karciane Zamki Burgundii  (a w zasadzie Die Burgen von Burgund - Das Kartenspiel bo ta gra innego wydania poza niemieckim jak dotąd się nie doczekała)  pozwala w zminiaturyzowanej wersji ujrzeć blask oryginalnych Zamków autorstwa Stefana Felda. Nie trzeba wcale intensywnie ogrywać tej pozycji – wystarczy tylko przejrzeć karty i już wyłapiemy podobieństwo do starszej, planszowej siostry. Nie znajdziemy jednakże jednego elementu. Otóż w planszowej wersji mamy do dyspozycji kości. Tutaj też one występują ale skoro gra składa się z samych kart toteż będziemy mieć karciane kości. Lepiej? Gorzej? Z pewnością inaczej. 
Karciane Zamki Burgundii przenoszą graczy w XV w. Dolinę Loary. Wcielać się oni będą w role wpływowych książąt dążących do rozszerzania swoich wpływów i bogactwa. A najskuteczniejszą drogą do tego celu jest tak jak w realnym życiu handel i budowa.  Handel, hodowla zwierząt, budowanie miasta czy też odkrycia naukowe – dróg do fortuny i sławy jest wiele! Karciany Feld w niczym nie ustępuje temu planszowemu. Zagrajcie a sami to ocenicie. 



Znacie już zatem wszystkie nasze gry przywiezione z wiedeńskich wojaży. Pewnie byśmy zwieźli  więcej takich skarbów – pamiątek ale musieliśmy pamiętać, że czeka nas daleka podróż do domu a bagaż nie jest nieskończenie elastyczny. Gdybyśmy przyjechali samochodem to może wrócilibyśmy z większą ilością gier... Ale (na szczęście dla domowego budżetu) przyjechaliśmy autokarem stąd konieczność ograniczenia się w naszym zakupowym szaleństwie. 

Skończyliśmy na karciankach bo:
  • kochamy ten typ gier, mamy ich niezliczoną ilość (no dobra- nie chciało nam się dokładnie policzyć ile ich mamy w naszej biblioteczce ale kiedyś to zrobimy ) 
  • wybrane przez nas tytuły to po prostu dobre gry, które obserwowaliśmy od jakiegoś czasu lub jak w przypadku Elements po prostu odkryliśmy 
  • stając oko w oko z prawdą musimy przyznać, że wybór był taki a nie inny bo te małe pudełeczka byliśmy w stanie upchnąć w zakamarkach naszej walizy. 

Nie ukrywamy, że naszą uwagę zwróciła także gra od firmy Mattel o jakże zabawnym tytule Bania. Znaleźliśmy ją przypadkowo ostatniego dnia pobytu na półce niemal na samej podłodze w dyskoncie Kik. To sieć na wzór Pepco – ciuchy, bzdety do domu, zabawki i cały inny asortyment. Jak się zresztą później okazało sieć ta jest całkiem powszechna w naszym kraju – eh, wychodzi nasz brak wiedzy na temat marketów i sieci handlowych :-). Ale wróćmy do sedna czyli do Bani. Od razu uspokajamy, że nie ma to nic wspólnego ze stanem, w jakim może się znaleźć człowiek po przedawkowaniu napojów alkoholowych.  

Nie powiemy, że Bania nas nie kusiła. Kusiła też cena, bo mogła być nasza za niecałe 8 euro. Ale niestety rozsądek musiał wziąć górę nad manią. Tego pudła za żadne skarby nie wcisnęlibyśmy do walizki. Chyba, że upychając w niej luźno wszystkie elementy – nie powiem, że taki pomysł nie przyszedł nam do głowy… No ale ostatecznie rozsądek zwyciężył i Bania została tam, gdzie ją znaleźliśmy. 

A jak Wam się podobają nasze growe pamiątki z tegorocznego urlopu? Która gra przypadła Wam najbardziej do gustu? Na recenzję której czekacie z największą niecierpliwością? Nie zostawiajcie takiej informacji wyłącznie dla siebie. Podzielcie się tym z nami w komentarzach. 

2 komentarze:

  1. Prawdziwi z was maniacy. Bez dwóch zdań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, już wiemy to na 100%. To nieuleczalna choroba na którą nie ma lekarstwa i mamy nadzieję, że nigdy się nie znajdzie :-) Choć pewnym antidotum na uzależnienie jest kurczące się miejsce na nowe gry. Ale i na to jak na razie znajdujemy sposoby :-)

      Usuń