czwartek, 29 czerwca 2017

SUSHI DICE: sushi na kościach - recenzja gry Wydawnictwa Bard.


Nie da się ukryć, że jesteśmy speedcupsomaniakami. Speed Cups autorstwa Haima Shafira to jedna z tych gier, która potrafi rozruszać towarzystwo i dostarcza mnóstwo emocji. To gra angażująca ludzi, którzy zechcieli chwycić za tych pięć kubeczków i rozkładać je w mniej lub bardzie wymyślne układy.

Niedawno do recenzji otrzymaliśmy nowość na polskim rynku, czyli Sushi Dice. Nie wiem, czy Henri Kermarrec  - jej autor miał do czynienia z tytułem Speed Cups. Pewnie tak, bo obie gry w jakimś stopniu bazują na podobnej mechanice. Speed Cups kochamy, a czy pokochaliśmy Sushi Dice? Zapraszam do lektury recenzji.



CO ZAWIERA GRA

Wszystko znajduje się w średniej wielkości pudełku z funkcjonalną wypraską w środku. Wewnątrz znajdziemy przede wszystkim dwa komplety tzw. customowych kosteczek, różniący się od siebie odcieniem – jedne są białe a inne jakieś takie beżowo-żółte (pewnie ten kolor ma jakąś swoją nazwę, ale dla mnie jako chłopa pozostanie on słowem obcym). Do tego oczywiście mamy karty, przedstawiające określone zadania do wykonania. Mamy do czynienia z wydrukiem międzynarodowym, stąd oprócz instrukcji w kilku językach mamy specjalną kartę przeznaczoną dla Polaków. Różni się ona co prawda rodzajem użytego do jej produkcji papieru, ale fakt faktem jest najładniejsza w całym zestawieniu. Mamy też nawiązanie do innej gry Haima Shafira, czyli Halli Gallli. Otrzymujemy dzwonek, za pomocą którego będziemy komunikować wykonanie zadania. 

A propos instrukcji. Jest krótka, zwięzła i przejrzysta. Przy okazji możemy się dowiedzieć jak np. Hiszpanie czy Niemcy mówią „fuj”.

CEL GRY

Celem gry jest zdobycie jak największej liczby kart, które przyznawane są za najszybsze poprawne uporanie się z zadaniem wyznaczonym przez leżące na stole karty.

PRZYGOTOWANIE GRY

Przygotowanie gry jest krótkie. Tasujemy karty z zadaniami i trzy z nich odwracamy i układamy na stole. Dzwonek wędruje w miejsce dostępne dla graczy. Następnie najstarszy gracz wybiera sobie pierwszego przeciwnika do stoczenia swoistego pojedynku. Do ręki otrzymują po zestawie kostek i cóż, zabawę czas zacząć.

wtorek, 27 czerwca 2017

MALI DETEKTYWI: być jak Herkules Poirot... - recenzja gry Wydawnictwa Egmont.

Małych detektywów poznaliśmy podczas Planszówek na narodowym w roku 2016. Zagraliśmy i cóż pierwsze wrażenia były zdecydowanie pozytywne. Jak tylko otrzymaliśmy propozycję zrecenzowania tego tytułu, to nie wahaliśmy się ani chwili.

Bardzo lubimy gry kooperacyjne, zwłaszcza te dla dzieci. A dzieciaki lubią kooperacje. Mali detektywi to gra z serii Rodzinka wygrywa. Seria ta obejmuje właśnie tego typu skierowane do rodzin z dzieciakami. Do tej pory ukazały się: Kotek Psotek, Mali Detektywi i Wyprawa do babci. Niedawno zajmowaliśmy się tą ostatnią. Dziś czas na Małych detektywów. Zapraszam do lektury recenzji.



CO ZAWIERA GRA

Całość mieści się, w średniej wielkości pudełku. W środku, obok (klasycznie bardzo dobrze napisanej) instrukcji, odnajdziemy planszę z zegarem, duży drewniany znacznik skrzyni oraz 24 kafelki z przedmiotami (12 par) i 12 z zegarkami.

O jakość gier wydawanych przez Egmont tradycyjnie nie trzeba się martwić. Kilka ich już mamy w kolekcji i z autopsji wiemy, długo wytrzymają.


CEL GRY

Tym razem cała ferajna wciela się w rolę detektywów. Mamy za zadanie wydedukować jakie to trzy przedmioty ukryte są w tajemniczej skrzyni. Musimy się spieszyć, bo goni nas czas…



niedziela, 25 czerwca 2017

PARK NIEDŹWIEDZI: misiowy tetris - recenzja gry Wydawnictwa Lacerta.

Dobrych gier kafelkowych nigdy dość...

Jakoś tak się dziwnie złożyło, że w tym samym czasie na rynku pojawiły się dwie gry, które w jakimś stopniu oparte są na tej samej mechanice. Mowa tu o Ogródku i Parku niedźwiedzi. O pierwszej grze pisaliśmy niedawno. Dziś zatem zajmiemy się tą drugą. Australijski twórca w osobie Phila Walkera-Hardinga ma na koncie kilka naprawdę udanych tytułów. My akurat znamy go dzięki znakomitej karciance Archaelogy czy też równie znakomitym Kakao.

Ogródek bardzo przypadł nam do gustu. Czy podobnie było z Parkiem niedźwiedzi? Zapraszam do lektury recenzji.



CO ZAWIERA GRA

Całość zamknięta jest w średniej wielkości pudle. W środku znajdziemy masę kartonu, z którego zrobione są: plansza główna (zwana planszą organizacyjną), plansze terenów parku, masa żetonów: terenów zielonych, pawilonów i wybiegów oraz żetonów osiągnięć. Jest tego sporo i pudełko jest dość ciężkie.

W pudełku nie znajdziemy wypraski. Żeby zachować jako taki porządek, a przy okazji ułatwić sobie życie przy składaniu i rozkładaniu gry, otrzymaliśmy namiastkę organizera. Nie jest ona może specjalnie wygodna, ale swoje zadanie spełnia.


Kilka słów na temat instrukcji.  Przede wszystkim, jest krótka. A do tego napisana w sposób bardzo przystępny.



CEL GRY

Nas cel jest prosty. Mając do dyspozycji różnorakie płytki, wcielamy się w rolę projektanta/budowniczego mini zoo dla niedźwiedzi, tj. pand (które de facto nie mają nic wspólnego z niedźwiedziami), koali, niedźwiedzi gobijskich, i niedźwiedzi polarnych. Innymi słowy czeka nas swoista zabawa w Tetrisa, przypominająca nieco zarówno Ogródek jak i Patchwork autorstwa Uwe Rosenberga. Mając do dyspozycji swoje plansze gracza, będziemy je zabudowywać pobranymi wcześniej elementami układanki. Oczywiście wszystko na punkty. Ten, kto uzbiera ich najwięcej, ten zostanie ogłoszony zwycięzcą.

PRZYGOTOWANIE GRY

Przygotowanie gry nie zajmuje specjalnie dużo czasu (chociaż nie przepadam za nim). Sprowadza się przede wszystkim do poukładania w odpowiednich miejscach na planszy głównej odpowiednich kafelków. Dodatkowo należy utworzyć pulę żetonów niedźwiedzi oraz dwa stosy terenów parku.

Zestawem startowym każdego z gracza będzie plansza terenu (taka z wejściem) oraz kafelek terenu zielonego. I to tyle. Czas przystąpić do gry.

piątek, 23 czerwca 2017

Pasikonik i Mrówka, czyli czwarta Bajkogra od 2 Pionków.

Portal Games wydaje polską wersję gry Pasikonik i Mrówka.


Pasikonik i Mrówka to kolejna pozycja w bestsellerowej serii Bajkogier. Gra ukaże się w lipcu 2017 roku, w cenie 99,95 zł.

Tym razem będziecie mieli możliwość wcielić się w przedsiębiorczą Mrówkę albo w sprytnego Pasikonika, starającego się wykorzystać jej ciężką pracę.

Dobierzcie i ułóżcie w kwadracie okrągłe karty Ścieżki, reprezentujące plony, które Mrówka i Pasikonik próbują zebrać. Gracz wcielający się w Mrówkę ustawia swoje pionki na kartach w kształt trasy wędrówki Mrówki i w tajemnicy wybiera rodzaj plonu, który chce zebrać.

Gracz wcielający się w Pasikonika zgaduje, gdzie ukrywa się i pracuje Mrówka. Jeśli odgadnie, sam zbierze odpowiednie karty, ale jeśli Mrówka przechytrzy skocznego owada, ten pozostanie z niczym. Zebrane karty Ścieżki przekładają się na Punkty Zwycięstwa, planszę uzupełnia się do wyjściowego kwadratu, a role Pasikonika i Mrówki przechodzą na kolejnych uczestników rozgrywki, zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Klimat, prosta mechanika, prześliczne ilustracje i dwa tryby rozgrywki sprawiają, że nie raz będziecie wracać do Pasikonika i Mrówki. To znakomita pozycja dla dzieci, ale także dla rodziców, którzy chcą wprowadzić swoje maluchy w świat gier planszowych.

Każdy mały miłośnik planszówek pokocha Pasikonika i Mrówkę!


wtorek, 20 czerwca 2017

KRYPTOS: Zgaduj zgadula - recenzja gry Wydawnictwa Trefl (Joker Line).

Nie wiem czemu, ale jakoś tak Kryptosa unikaliśmy. Nie umiem odpowiedzieć dlaczego. Czytaliśmy recenzje, lubimy gry oparte o dedukcję, ale nie jakoś tak było nam nie po drodze. 

W końcu, gdy już otrzymaliśmy propozycję recenzji tej gry, coś w nas drgnęło i powiedzieliśmy „tak”. Czy popełniliśmy błąd odwlekając moment zapoznania się z tą grą, czy też nie było na co czekać? Zapraszam do lektury recenzji.



CO ZAWIERA GRA

Kryptos ma już swoje lata, ale niedawno postanowiono dokonać reedycji. Mamy zatem nowe pudełko  (a przy okazji w bardziej atrakcyjnej szacie graficznej) i…tyle. Reszta zawartości się nie zmieniła. Nowe pudełko jest moim zdaniem bardziej funkcjonalne od starego. A w środku znajdziemy: planszę, karty, znaczniki punktów oraz kolorowe przezroczyste „pchełki”, którymi będziemy się posługiwać podczas gry.


Załączona instrukcja jest jak najbardziej poprawna i w zupełności rozwiewa wszelkie wątpliwości, jeśli takowe miałyby się pojawić. Z okazji nowego wydania dokonano kilku korekt w zasadach, nie są to jednakże duże zmiany i lekko poprawiły rozgrywkę. Co ciekawe wydawca dołożył instrukcję po angielsku i niemiecku, jednakże nasza rodzima jest najlepsza, bo okraszona krótkim tekstem o sukcesach polskiego wywiadu w okresie międzywojennym.



CEL GRY

Każdy z graczy wciela się w rolę kryptologa, którego zadaniem jest rozszyfrowanie tajnych kodów. Musimy zatem użyć naszych umiejętności dedukcji w celu wytypowania właściwych liczb tworzących kod.

PRZYGOTOWANIE GRY

Przygotowanie gry jest krótkie. Na środek stołu wędruje plansza, na której to widnieją cyferki w określonych kolorach.

Każdy z graczy otrzymuje odpowiednią (zależną od liczby graczy), liczbę kart oraz kartę punktacji wraz ze znacznikiem, który wędruje na pole z cyferką 2. Niewykorzystane karty wędrują z powrotem do pudełka – nie wezmą udziału w danej partii, jednakże należy uprzednio zaznaczyć ich numery na planszy poprzez położenie właściwego żetonu na właściwym miejscu na planszy.

Następnie gracze układają karty od najmniejszej do największej. Pierwszy gracz odsłania jedną ze swoich kart (odwracając ją w swojej tali na ręce), reszta graczy po dwie. Należy pobrać z zasobów ogólnych przezroczyste znaczniki w kolorach i liczbie odpowiadającej stanowi posiadania na ręce.

niedziela, 18 czerwca 2017

PINGOLO: memory na lodzie - recenzja gry Wydawnictwa Fox Games.

Memory, zwane również Match Match, Memory, Pelmanism, Shinkei-suijaku, Pexeso, Pary (za Wikipedią) jest mechaniką znaną pewnie na całym świecie. Generalnie polega na dopasowaniu dwóch takich samych elementów z określonego zbioru zakrytych kart czy kafelków, przy czym wiedzę na temat ich położenia zdobywamy poprzez odkrywanie i zapamiętywania położenia.

Mechanika ta znalazła zastosowanie w wielu grach, przy czym jej implementacja potrafi naprawdę być ciekawa. Nam na ten przykład bardzo spodobały się przygody lwa Leosia czy też Owocowy zawrót głowy. Tym razem „na warsztat” trafiła się nam gra Pingolo, wydana przez Fox Games. Czy gra przypadła nam do gustu? Zapraszam do lektury recenzji.


CO ZAWIERA GRA

W średniej wielkości pudełku (mniej więcej wielkości Gobbletów) znajdziemy po dwanaście plastikowych pingwinków i kolorowych jajeczek, dwie kostki oraz planszetki, które będą służyły do zaznaczania zdobywanych punktów.

W pudełku mamy wypraskę, w której nasze umieszczamy pingwinki. Problemem jest to, że wypraska jest zrobiona z miękkiego plastiku i wkładanie i wyciąganie naszych milusińskich nie należy do przyjemności.

To co z pewnością zwraca uwagę, to wykonanie elementów gry. Pingwinki są przesłodkie i dzieciaki je uwielbiają. Pingwinki mają jajeczka, które są dość małe, więc lepiej być ostrożnym, jeśli ktoś chce pokazać grę małemu dziecku (a chce się to zrobić), bo wpadnięcie w łapki malucha może grozić ich połknięciem.

CEL GRY

Gra dokładnie ma taki sam cel jak klasyczne Memory. Za właściwe dopasowania (koloru na kostce z kolorem jajka) będziemy otrzymywać nagrody w postaci pingwinków. Ten, kto pierwszy zdobędzie sześć nielotów, ten wygra.



PRZYGOTOWANIE GRY

Zajmuje dosłownie chwilę. Każdy z graczy otrzymuje planszetkę do liczenia punktów. Na środek stołu wędrują sympatyczne pingwiny. Pod każdym z nich umieszczamy jedno jajko. Mieszamy całe towarzystwo i w zasadzie możemy rozpocząć całą zabawę.


wtorek, 13 czerwca 2017

OGRÓDEK: jak sobie posadzisz tak Ci wyrośnie - recenzja gry Wydawnictwa Rebel.

W naszym ogródeczku 
Są tam śliczne kwiaty: 
Czerwone różyczki 
I modre bławaty. 


Po sto listków w róży, 
A po pięć w bławacie; 
Ułożę wiązankę
I zaniosę tacie. 

A tata się spyta: 
— Gdzie te kwiaty rosną? 
— W naszym ogródeczku, 
Gdziem je siała wiosną. 

Maria Konopnicka - "Ogródek"

Aleksjej Pażytnow chyba nie spodziewał się, że wymyślona przez niego (we współpracy z kolegami z Akademii Nauk ZSRR) gra Tetris zdobędzie aż tak wielką popularność. 

Może teraz pamięć o Tetrisie nieco przyblakła i młodsze pokolenia niekoniecznie wiedzą o co chodzi. Ja jednak doskonale pamiętam i wiem ile czasu spędziłem na układaniu tych klocuszków. Tetris miał wpływ również na twórców gier planszowych. Prosty przykład to Patchwork, który to zdobył niesamowitą popularność i aktualnie jest najwyżej ocenianą abstrakcyjną grą logiczną w rankingu BGG (strącając z piedestału YINSH). Swoistą „wadą” Patchworka jest możliwość rozgrywki wyłącznie w gronie dwuosobowym. Uwe Rosenberg (autor Patchworka) nieco pogłówkował i na świat (wydany przez maleńkie, nieznane wydawnictwo) przyszedł Cottage Garden, który dzięki naszemu rodzinnemu Rebelowi trafił pod polskie strzechy jako Ogródek. Gra, która umożliwia rozgrywkę w nieco większym gronie (max 4 osoby). Jesteśmy po kilkunastu partiach „ogródkowych” i chcielibyśmy się podzielić wrażeniami. Zapraszam zatem do lektury.


CO ZAWIERA GRA




Całość zamknięta jest w dość sporym pudle. W środku znajdziemy masę kartonu, z którego zrobione są: plansza główna, rabatki, plansze graczy, płytki z kwiatkami, żetony doniczek i kwiatów. Jest też taczka (do samodzielnego złożenia), która chociaż jest w zasadzie do niczego nie potrzebna, to jednak cieszy oko. Jest też kostka, którą nie będziemy rzucać – służyć będzie jako znacznik. Do tego garść drewnianych kosteczek do liczenia punktów.

Kilka słów na temat instrukcji.  Jest napisana prostym i przystępnym językiem, do tego okraszona przykładami, które ułatwią nam przyswojenie zasad.




CEL GRY

W Patchworku wcielaliśmy się w rolę krawców, którzy w pocie czoła dziergali swoje kocyki. Tym razem autor daje nam nowe zadanie. Wcielamy się w role ogrodników, którym przyszło stworzenie małych ogródków, w których kwitnąć będą kwiaty. Ten, kto wykona to zadanie najlepiej, ten okaże się zwycięzcą.

niedziela, 11 czerwca 2017

WYPRAWA DO BABCI: już za parę chwil, za chwil parę... - recenzja gry Wydawnictwa Egmont.

Mamy słabość do gier kooperacyjnych. Od czasu do czasu nachodzi nas ochota na powalczenie nie między sobą ale z samą grą. Jeszcze bardziej lubią to dzieciaki, bo zespołowe zwycięstwo po prostu smakuje a ewentualna porażka jest łatwiejsza do przełknięcia. Bardzo lubimy takie tytuły jak Merlin Zin Zin, Kto to był?, Kolorowe biedronki, Straszny Dwór, Myszki w opałach, czy też nasze ulubione przygody lwa Leosia,który to wybiera się do fryzjera.

Z pewnością gry kooperacyjne, zwłaszcza te przeznaczone dla dzieci nie są aż tak popularne, jak te o charakterze konfrontacyjnym. Dlatego też mocno kibicuję wydawnictwu Egmont, które to postanowiło stworzyć serię Rodzinka wygrywa. Seria ta obejmuje właśnie gry kooperacyjne skierowane do rodzin z dzieciakami. Do tej pory ukazały się: Kotek Psotek, Mali Detektywi i Wyprawa do babci. Dziś zajmiemy się tą ostatnią. Zapraszam zatem do lektury recenzji.



CO ZAWIERA GRA




Całość mieści się, w średniej wielkości pudełku. W środku, obok instrukcji, odnajdziemy planszę do gry składającą się z dwustronnej podstawy (na której widnieje fragment ścieżki z przeszkodami ) i również dwustronnej nakładki (tutaj mamy fragment ścieżki z nagrodami lub karami). Do tego mamy drewniane klocuszki, które musimy przyozdobić naklejkami z różnymi przedmiotami. Do tego pionek i kostka k-6.

O jakość gier wydawanych przez Egmont tradycyjnie nie trzeba się martwić – z pewnością komponenty długo wytrzymają. Muszą, to gra dla dzieci.

CEL GRY

Cel jest prosty. Pamiętacie bajkę o Czerwonym Kapturku? Miała za zadanie dotrzeć z koszykiem jedzenia do babci. My też stoimy przed podobnym wyzwaniem. Wspólnymi siłami musimy pokonać ścieżkę pełną przeszkód, by w końcu móc odwiedzić babcię. Jeśli nam się to uda, wygrywamy. Jeśli nie, to cóż, mamy okazję do kolejnej rozgrywki.


czwartek, 8 czerwca 2017

POLSKA LUXTORPEDA: pamięciowe pendolino - recenzja gry Wydawnictwa Egmont.

Memory to całkiem popularna mechanika w świecie gier planszowych. Nie dziwię się. Ona po prostu działa,w miły sposób angażując nasze komórki mózgowe. 

Tak się jakoś złożyło, że w finale Kinderspiel des Jahres 2016 w ścisłym finale znalazły się aż dwie gry bazujące na tej mechanice – Leo wybiera się do fryzjera i Epoka kamienia Junior. Ostatecznie zwycięzcą okazała się ta druga. Czemu wspominam w ogóle te gry? Z prostej przyczyny. Bohaterką recenzji jest Polska Luxtorpeda – gra wydana przez Egmont, a jej autorem jest Reiner Knizia.

Luxtorpeda to nie tylko zespół muzyczny, to przede wszystkim kawałek chlubnej historii polskiego przedwojennego kolejnictwa. Luxtorpeda była odpowiednikiem dzisiejszego Pendolino i to pod względem wygody i prędkości. Do dziś żaden współczesny pociąg nie pokonał szybciej trasy Kraków-Zakopane szybciej niż właśnie przedwojenna Luxtorpeda. Cieszę się, że wydawnictwo postanowiło przybliżyć nam nieco historię Polski poprzez grę jakby nie patrzeć imprezową. Jak zatem sucha mechanika połączona z elementami edukacyjnymi sprawdziła się w praniu? Zapraszamy do lektury recenzji.


CO ZAWIERA GRA



Pudełko gry jest charakterystyczne dla takich niewielkich gier Egmontu. Spotkamy je choćby w „Pędzącej trylogii”. W środku, obok instrukcji odnajdziemy 2 talie kart, a w zasadzie jedną, tylko podzieloną na część podstawową i zaawansowaną. Wśród nich znajdziemy karty kategorii i karty obiektów, na których znajdują się osoby, przedmioty, wydarzenia, etc. – ogólnie rzecz ujmując zagadnienia związane z Polską i jej historią.

Tradycyjnie, w przypadku gier Egmontu, muszę pochwalić wydanie. Solidne karty, które z pewnością wiele wytrzymają. Do tego dobrze napisana instrukcja, która nie pozostawia nas z wątpliwościami.



CEL GRY

Generalnie cała zabawa polega na zdobywaniu kart. Głównym „narzędziem” potrzebnym do ich zdobycia będzie dobra pamięć. No i refleks.

wtorek, 6 czerwca 2017

ZERTZ: jak kulą w ...pierścień - recenzja gry Wydawnictwa Rebel.

Całkiem niedawno temat, gdyby ktoś mnie zapytał o Projekt GIPF, to pewnie miałbym niezły problem, bo w żadnym przypadku nie powiązałbym tego z grami planszowymi. Sama nazwa brzmi niczym jakiś eksperyment naukowców z CERN. 

Pamiętam jak z ogromną ciekawością obejrzałem sobie kilka odcinków chłopaków z Melanżowni TV, którzy przedstawili i podzielili się swoimi wrażeniami na temat gier wchodzących w Projekt GIPF. Z tego co pamiętam, to najbardziej spodobał mi się ZERTZ. Gra trafiła na mój radar, niestety jednak nakład się wyczerpał i z dostępnością było kiepsko. Do czasu. Dzięki Wydawnictwu Rebel mamy szansę na zapoznanie się z tym tytułem już w nowym wydaniu. 

Dziś zatem chciałbym opowiedzieć o naszych wrażeniach z obcowania z ZERTZ. Czy znalazła tak duże uznanie jak u chłopaków z Melanżowni? Zapraszam do lektury recenzji. 



CO ZAWIERA GRA

Całość zamknięta jest w tradycyjnie przydużym pudle (które w dużej mierze przechowuje powietrze). W zasadzie pudełko jest zbędne, podobnie jak i w przypadku Qwirkle czy Qwirkle Cubes. Gra bowiem mieści się w woreczku – podobnie jak w ww. Qwirklach nie uświadczymy żadnej planszy. Za planszę służyć nam będzie jakiekolwiek w miarę twarde podłoże. Zatem cóż takiego znajdziemy w środku? 49 wypukłych (lub wklęsłych – zależy jak na to patrzeć) pierścieni oraz kule (instrukcja nazywa je kamieniami): 6 białych, 8 szarych i 10 czarnych.

Całość spoczywa sobie w plastikowej wyprasce. Do tego jak zwykle dobrze napisana instrukcja, które prostym językiem wprowadza nas w reguły gry.
Jakość komponentów to klasa sama w sobie. Nie mam pojęcia z czego zrobione są pierścienie i znaczniki, ale bardzo podoba mi się to tworzywo.


CEL GRY

Cel gry jest prosty. Teoretycznie. Mamy za zadanie zebranie określonej ilości kul. Ten, komu uda się ta sztuka jako pierwszemu, okaże się zwycięzcą.

PRZYGOTOWANIE GRY

Przygotowanie gry nie trwa specjalnie długo. Musimy sobie zbudować „planszę”, czyli czarne pierścienie ułożyć w odpowiedni kształt. Możemy zdecydować się na prostszą rozgrywkę korzystając z 37 pierścieni. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zwiększyć trudność gry dokładając kolejne kamienie, modyfikując przy okazji oryginalny kształt „planszy”. Gdzieś obok umieszczamy nasze kule, które stanowić będą zasób ogólny. Potyczka może się rozpocząć.


niedziela, 4 czerwca 2017

Hunger: The Show - informacja prasowa Wydawnictwa Phalanx.

Witamy w Reality Show HUNGER! Do wygrania jest milion dolarów, a zwycięzca może być tylko jeden!

“You are stranded on a desolate isle, unfortunately not with your best friends.” Tymi słowami rozpoczął się intrygujący opis propozycji wydania gry, która dotarła do nas w czerwcu 2016 r. Otrzymujemy wiele ofert wydawniczych, ale czasami trafia się taka, która nie czeka w kolejce, tylko od razu wskakuje na szczyt listy do przygotowania prototypu i zagrania. Tak właśnie było z grą HUNGER Pima Thunborga. Wykonana przez autora prezentacja gry kazała nam rzucić inne tematy, wydrukować prototyp, zagrać i… Wow, świetne, bierzemy!


To nasz typ gry: konflikt od pierwszej sekundy rozgrywki, wzbogacony o blef, przewidywanie działań, napuszczanie na siebie pozostałych graczy. HUNGER to bardzo intensywne 15-20 minut akcji, nawet w gronie 6 graczy. Ruchy planujemy i wykonujemy jednocześnie, zatem wszyscy są w pełni zaangażowani, wartka rozgrywka, brak przestojów.

Przez pół roku rozwijaliśmy prototyp, by dopracować szczegóły mechaniki. Równolegle pracowaliśmy nad tematem i ilustracjami. W grze nie stosujemy bezpośredniej przemocy, zatem wszelkie fabuły około pirackie, czy związane z rozbitkami musieliśmy odpuścić. Ale pojawił się świeży pomysł, nawiązujący do popularnych survivalowych programów telewizyjnych... Tak jest, zatem będzie to HUNGER: The Show!

A ilustracje? Lekki temat, mruganie okiem do popkultury i formatów programów TV “na żywo”... Któż zrobi to lepiej niż Robert Adler, autor prześmiewczych boli.blog i serii 48 stron? Charakterystyczna kreska Roberta zdobi każdy element gry, w tym trójwymiarową planszę, która pokazuje zarówno miejsce akcji, jak i kulisy studia nagrywającego Show.