niedziela, 24 sierpnia 2025

Puchata Dolina - recenzja kooperacyjnej gry rodzinnej wydawnictwa Granna.

Od wielu lat gry planszowe ewoluują. Nowoczesne planszówki dalekie są od starych gier typu Chińczyk czy Węże i drabiny. Zachwycają wykonaniem, komponentami, mechanikami.

Bohaterka dzisiejszej recenzji to tytuł, który wpadnie Wam do koszyka jeśli kupujecie oczami. Śliczne figurki piesków, słodkie grafiki, wypraska będąca w pewnym sensie planszą do gry. To oferuje Puchata Dolina od wydawnictwa Granna (oryginalnym wydawcą jest Loki). Czy piękne wykonanie idzie w parze z wartościową rozgrywką? Przekonajcie się sami. Zapraszamy do lektury recenzji. 


Recenzja jest efektem współpracy recenzenckiej/współpracy reklamowej z Wydawnictwem. Wydawnictwo nie miało wglądu w tekst przed jego publikacją, ani wpływu na naszą opinię o grze.

CO ZAWIERA GRA

W sporym pudełku znajdziemy różnorodne komponenty. Będą to tekturowe plansze: prerii, norki i pól roku. Do tego otrzymamy sporą ilość żetonów: jeża, siana, łasic, krzaków i tuneli. Nie zabraknie też kart: niebezpieczeństw i bobra. Wisienką na torcie są słodkie figurki piesków preriowych i gustowne płócienne woreczki.

Oczywiście nie zabraknie też instrukcji pełnej słodkich grafik i informacji niezbędnych do prawidłowego przeprowadzenia rozgrywki.

Na uwagę zasługuje wykorzystanie całego pudełka jako elementu gry. Plastikowa wypraska przykryta planszą prerii tworzy norki, do których zaglądać będą nasze pieski preriowe. A bok pudełka z przyłożoną do niego planszą norki tworzy nam przestrzeń na żetony prowiantu. Całość tworzy ciepły i przyjemny klimat, który idealnie pasuje do tematyki gry, czyli przygotowań do zimy.

CEL GRY

Liście zaczynają opadać z drzew, co oznacza, że jesień jest tuż tuż. Najwyższy czas, by przygotować norkę na zimę i zgromadzić zapasy dla całej gromadki. Do dzieła! Zbierajmy jagody i miód, by najeść się do syta. Gromadźmy słomę, by nasze legowiska stały się jeszcze przytulniejsze. Pamiętajmy jednak, że na prerii wciąż czają się liczne niebezpieczeństwa.

Naszym celem jest zgromadzenie w norce zasobów potrzebnych na zimę zanim minie 9 rund.

PRZYGOTOWANIE GRY

W Puchatej Dolinie trzeba się należycie przygotować do zimy. W dolnej części pudełka na plastikowej wkładce umieszczamy planszę prerii (dopasowując odpowiednio otwory). Planszę norki i planszę pór roku umieszczamy w sposób pokazany na rysunku w instrukcji.

Potasowane karty bobra zebrane w zakryty stos umieszczamy obok pola bobra na planszy prerii zaś karty niebezpieczeństw na odpowiednim polu na planszy pór roku. Strzałkę na planszy pór roku przesuwamy na zieloną stronę lata.

Aby gromadzić zasoby na zimę musimy je najpierw odpowiednio przygotować. W tym celu umieszczamy żetony siana, jeża i łasić w pobliżu planszy, żetony krzaków wkładamy do zielonego woreczka a żetony tuneli do czarnego woreczka.

Wszystkie figurki piesków preriowych (główkami do góry) umieszczamy na planszy prerii na polach: żmii, jeża, norki oraz na jednym z pół krzaków.

Na koniec na planszy norki układamy żetony jeża i siana zgodnie z wybranym jednym z trzech poziomów trudności (szczegóły znajdziecie w instrukcji).

Wszystko gotowe. Czas zacząć walkę o zapasy na zimę.

środa, 20 sierpnia 2025

Zaginione miasta: Pojedynek - recenzja gry karcianej wydawnictwa Nasza Księgarnia

Dawno temu Heraklit z Efezu rzekł, iż nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Bohaterki niniejszej recenzji ta sentencja nie dotyczy. Zaginione miasta, bo nich mowa, pojawiły się na rynku polskim po raz czwarty.

To niesamowite. Sama gra miała premierę w roku 1999, a pierwsze polskie wydanie pojawiło się pięć lat później - w roku 2004. Trzy lata później pojawiło się nowe wydanie (w zmienionej szacie graficznej) i akurat tę wersję posiadamy. Na kolejne wydanie musieliśmy poczekać aż do roku 2018. Przy okazji zmieniono jednocześnie tytuł na bliski oryginałowi, tj. Lost Cities: Pojedynek. Wszystkie powyższe wydania pojawiły się na rynku dzięki wydawnictwu Galakta.

Rok 2025 to kolejny rozdział w historii tej jednych z bardziej znanych gier Reinera Knizii. Tym razem dzięki Naszej Księgarni otrzymaliśmy najnowsze wydanie (znowu ze zmienionymi grafikami) z przywróconym polskim tytułem, czyli znowu mamy Zaginione miasta z dopiskiem pojedynek.

Gra ma już swoje lata. Czy się przez te przeszło ćwierć wieku zdążyła się zestarzeć, czy może niekoniecznie? Zapraszam do lektury recenzji, w której podzielimy się naszymi wrażeniami płynącymi z rozgrywki.



Recenzja jest efektem współpracy recenzenckiej/współpracy reklamowej z Wydawnictwem. Wydawnictwo nie miało wglądu w tekst przed jego publikacją, ani wpływu na naszą opinię o grze.

CO ZAWIERA GRA

W niemalże klasycznym dla Naszej Księgarni (pod kątem rozmiarów) pudełku (znanym choćby z Syndykatu zbrodni, Kohaku, czy też Cezara) znajdziemy mnóstwo kart. Nic dziwnego. To gra, która po prostu na kartach bazuje. Zostały podzielone na dwa typy, tj. karty ekspedycji (po 9 kart w każdym z pięciu kolorów) oraz karty sponsorów (po 3 karty w każdym z pięciu kolorów).

Między graczami będzie leżała plansza, na której znajdą się miejsca na karty, które będziemy zapełniać (i opróżniać) podczas rozgrywki.

Miłym gestem ze strony wydawnictwa jest mini dodatek w postaci kart kamieni milowych. Bardzo się cieszę, że w końcu mogliśmy spróbować tego trudno dostępnego dodatku. Uzupełnieniem całości jest funkcjonalny notesik do liczenia punktów.

Wykonanie samej gry jest znakomite. Wysokiej jakości karton, z którego wykonane zostały karty i plansza. Do tego (tradycyjnie dla Naszej Księgarni) bardzo dobrze napisana instrukcja. To lubimy.

CEL GRY

W Zaginionych miastach: Pojedynek chodzi o to, żebyśmy wyruszali na wyprawy do odległych, egzotycznych miejsc — ale nie dla samego widoku palm i ruin, tylko po punkty, oczywiście.

Cała zabawa polega na tym, że mamy karty w kilku kolorach, które symbolizują różne ekspedycje (np. do dżungli, pustyni, podwodnych głębin itd.). Wybieramy, w które z nich chcemy się zaangażować, i zaczynamy wykładać karty w rosnącej kolejności. Im dalej dojdziemy, tym więcej punktów zbierzemy… ale jest haczyk: każda wyprawa startuje od -20 punktów, więc jeśli się za bardzo nie postaramy, to wycieczka kończy się stratą.

W praktyce cel jest prosty: tak zarządzać naszymi kartami, żeby wyprawy przyniosły więcej punktów, niż zabrały, i jednocześnie trochę popsuć plany przeciwnikowi (bo po co ma sobie spokojnie zdobywać Himalaje, skoro możemy mu podrzucić śnieżną lawinę w postaci brakującej karty).

To taka gra o ryzyku, kalkulacji i lekkim blefie — w końcu czasem warto poczekać z rozpoczęciem ekspedycji, a czasem lepiej zaryzykować i ruszyć w nieznane.


PRZYGOTOWANIE GRY

Na początek rozkładamy niewielką planszę z pięcioma polami odpowiadającymi kolorom wypraw. To właściwie tylko porządkowa podkładka pod karty, ale sprawia, że wszystko wygląda schludniej.

Tasujemy wszystkie karty ekspedycji wraz z kartami sponsorów. Każdy z nas dostaje po osiem kart na rękę. Reszta trafia w zakrytym stosie dobierania obok planszy.

Na koniec ustalamy pierwszego gracza i można od razu ruszać w podróż.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Polowanie na robale gra karciana - recenzja gry z serii Gry do plecaka wydawnictwa Egmont.

Bywa tak, że „duże” gry po jakimś czasie pojawiają się w mniejszej, kieszonkowej wersji przeważnie w formie gier karcianych. Było tak z Ubongo. Po sukcesie klasycznego wydania pojawiła się wersja Ubongo Gra karciana. „Duży” Minecraft z czasem doczekał się kieszonkowej wersji w postaci karcianego Minecraft Exlporers.

Bohaterka naszej recenzji ma podobną historię. W 2016 roku pojawiła się w dużym wydaniu, z płytkami z robaczkami oraz kostkami. Teraz wjeżdża na rynek w kieszonkowej, karcianej wersji z serii Gry do plecaka od wydawnictwa Egmont. Przed Wami Polowanie na robale gra karciana. Czy taka wersja wyłapywania robaczków się przyjmie? Czy to taka sama frajda jak duże Polowanie na robale? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.


Recenzja jest efektem współpracy recenzenckiej/współpracy reklamowej z Wydawnictwem. Wydawnictwo nie miało wglądu w tekst przed jego publikacją, ani wpływu na naszą opinię o grze.

CO ZAWIERA GRA

Seria Gry do plecaka przyzwyczaiła nas do tego, że otrzymujemy malutkie, kompaktowe pudełeczko, które skrywa w środku przeważnie po prostu talię kart. Nie inaczej jest z dzisiejszą bohaterką, czyli grą Polowanie na robale Gra karciana. 

W malutkim pudełeczku znajdziemy talię kart. Wśród nich będzie 36 kart z robalami (o wartości od 1 do 8), 25 kart kurczaków (w 5 kolorach, o wartościach od 3 do 7), 9 kart Matki Kwoki oraz 1 karta traktora. Całość uzupełnia króciutka instrukcja, niemal w formie ulotki do leków.

CEL GRY

Wszystkie kury, od najmniejszych kurczaków po największe koguty, uwielbiają robale. Nic więc dziwnego, że nawet najmłodsze pisklęta ścigają się, by zdobyć największą porcję z nowego bufetu Koguta Karola. 

Zazwyczaj pierwsze w kolejności dziobania są te najbardziej zadziorne koguciska, ale mali spryciarze też wiedzą, jak wykombinować porcyjkę robali nawet jeśli spóźnią się na kolację. Maluchu umieją też namówić Mamę Kwokę na zaserwowanie swoim pociechom dokładki wijącego się papu.

Naszym zadaniem jest takie wyrzucanie i dobieranie kart, aby na koniec gry mieć jak największą liczbę robali na ręce.

PRZYGOTOWANIE GRY

Wyścigi po tłuste glisty trzeba sobie dobrze przygotować. Najpierw musimy wybrać swój kolor i dobrać na rękę komplet kart kurczaków w tym kolorze. Niewykorzystane karty odkładamy do pudełka.

Czas teraz na potasowanie wszystkich kart robali razem kartami Matek Kwok i stworzenie z nich zakrytego stosu do dobierania. 

Przed rozpoczęciem gry odrzucamy z tego stosu liczbę kart zależną od ilości graczy przy stole. Grając w 4 osoby odkładamy do pudełka 9 kart, zaś w rozgrywce dla 2 lub 3 graczy pozbywamy się 18 kart.

Pierwszy gracz kładzie koło siebie kartę traktora – według instrukcji graczem takim jest osoba, która ostatnio widziała kurę na żywo, ale oczywiście tego wyboru możemy dokonać w dowolny sposób.

niedziela, 10 sierpnia 2025

Łuuupy - recenzja gry planszowej wydawnictwa IUVI Games.

IUVI Games już od ładnych paru lat dostarcza nam godziwej rozrywki. Najbardziej znani są z tego, że nasz rodzimy rynek zalewają znakomitymi łamigłówkami logicznymi spod znaku Smart Games. Uwielbiamy je i na naszym blogu pisaliśmy o kilku z nich.

Wydają też maleńkie gry zwane przez nas „Helwetikami” ze względu na oryginalnego wydawcę w postaci szwajcarskiego Helvetiq. Oczywiście to krakowskie wydawnictwo ma w swoim portoflio inne nieco większe (a czasem i mniejsze) gry planszowe, jak choćby Dominiona, Dorf Romantik, Star Realms, czy też Hero Realms.

Bohaterką niniejszej recenzji należy do tej trzeciej grupy. Mowa tutaj o Łuuupach (oryginalny tytuł to Looot), której autorami jest Charles Chevallier (znany z np. Abyss, Kanagawa, Antarctica czy też Wikingowie na pokład) oraz Laurent Escoffier (znany z genialnej Szalonej Misji).

Grę poznaliśmy na krakowskiej imprezie Book Game. Zagraliśmy i bardzo nam się spodobała. Nie mogliśmy się zatem oprzeć, żeby pograć w nią nieco więcej i podzielić się naszymi wrażeniami płynącymi z rozgrywki

Zapraszam zatem do lektury.


Recenzja jest efektem współpracy recenzenckiej/współpracy reklamowej z Wydawnictwem. Wydawnictwo nie miało wglądu w tekst przed jego publikacją, ani wpływu na naszą opinię o grze.

CO ZAWIERA GRA

W średnim pudle czeka na nas cała masa dobroci. Po kolei zatem. W grze mamy do czynienia z modułową planszą główną, która w zależności od liczby graczy będzie albo większa (rozbudowana o większą liczbę dwustronnych planszetek) albo mniejsza. Dobudowane do niej będą dwa „terytoria” – planszetka oceanu (na której umieszczać będziemy żetony drakkarów dociągane losowo z materiałowego woreczka) oraz planszetka trofeów (z umieszczonymi na niej żetonami trofeów).

Do tego otrzymamy całą masę żetonów zasobów (toporów, drewna, owiec oraz złota), kafelki placów budowy oraz płytki budynków. Do dyspozycji każdego z graczy będą w sumie cztery komplety: planszetki fiordów, pionków wikingów oraz żetonów tarcz). Do podliczenia punktów z całą pewnością pomocny będzie funkcjonalny notesik.

Jakościowo wszystko jest w jak najlepszym porządku. Miły w dotyku karton, fantastyczne drewniane pionki wikingów i tylko szkoda, że nie znajdziemy w środku żadnej wypraski. A ta by się naprawdę przydała, bo bez niej skazani jesteśmy na woreczki strunowe i bałagan, którego można by było uniknąć.

Załączona instrukcja jest krótka i zwięzła, z licznymi przykładami. Napisana tak, że naprawdę nie mamy problemu z tym jak grać w Łuuupy.


CEL GRY

W Łuuupy wcielasz się w wodza wikingów, który wraz ze swoją drużyną wyrusza na nieznane tereny, by zbierać zasoby, budować budynki i spełniać cele wypraw. Twoim głównym celem nie jest rabowanie i niszczenie, ale… mądre gospodarowanie tym, co zdobędziesz – ot, nordycki pragmatyzm.

W praktyce celem gry jest tworzenie przemyślanej układanki na swojej planszy – z zasobów i budynków – tak, aby spełnić własne cele, podkraść to, co przyda się przeciwnikom, i zablokować ich plany na planszy głównej. Wszystko w ograniczonej liczbie tur i w ścisłym sąsiedztwie innych graczy, co zmusza do kombinowania i reagowania na sytuację. To wszystko w ostateczności przełoży się na punkty zwycięstwa. Wiadomo, kto zdobędzie ich najwięcej, ten zostanie zwycięzcą.

PRZYGOTOWANIE GRY

Na środku stołu tworzymy planszę główną – modularną siatkę heksów, z których część przedstawia zasoby (np. złoto, topory, zboże), inne to puste pola lub miejsca z budynkami do uzupełnienia (domy, wieże, zamki). Dodatkowo na planszetce oceanu umieszczamy żetony drakkarów dobrane losowo z materiałowego woreczka, a na planszetce trofeów kładziemy żetony trofeów.

W pobliżu powinny znaleźć się żetony zasobów (topory, drewno, owce oraz złoto) oraz woreczek z żetonami drakkarów.

Każdy z nas otrzymuje swoją planszetkę fjordu – to tu będziemy gromadzić zasoby i budynki. A zestawem startowym każdego z nas będzie garstka wikingów w swoim kolorze trzema tarczami oraz trzema losowo dobranymi kafelkami placu budowy (umieszczamy je na planszy fiordu we wskazanych miejscach).

Tyle, czas rozpocząć ten swoisty wyścig połączony z łamigłówką przestrzenną.