Monty
Pythonowskie „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej Inkwizycji” można by
sparafrazować jako „nikt nie spodziewa się munchkinowej ofensywy”. W świecie
gier planszowych można dostrzec pewne zjawisko sprzedawania tych samych (lub
bardzo podobnych) gier w nowych opakowaniach. Mistrzem świata w tej dziedzinie
jest nieśmiertelne (niestety) Monopoly, którego wersji chyba nikt nie jest już
w stanie policzyć. Munchkin (czyli karcianka stworzona przez Steve’a Jackosna)
pod tym względem jest małym pikusiem, ale z roku na rok jego macki sięgają
coraz dalej i dalej.
Tym razem ich ofiarą stał się niewinny List miłosny. Znając
munchkinowe poczucie humoru z chęcią sięgnąłem po tę wersję Listu Miłosnego i
cóż, wypadałoby się podzielić swoimi przemyśleniami. Zapraszam zatem do lektury
recenzji.
Całość zamknięta jest niewielkim (i
niezbyt trwałym) pudełeczku. Wewnątrz, oprócz instrukcji, znajdziemy 16 kart do
gry, do tego 4 karty pomocy oraz bonusową kartę do Munchkina. Praktycznie to
samo, co w zwykłym Liście Miłosnym. To, czym się różnią od siebie te dwie gry,
to cała szata graficzna charakterystyczna dla Munchkina oraz teksty na
poszczególnych kartach. Mechanicznie nic się nie zmieniło.
Instrukcja napisana poprawnie, z humorem
wprowadza nas w meandry gry.
CEL GRY
Celem gry jest (podobnie zresztą jak i
pierwowzoru) zdobycie tytułowego skarbu, a jeśli nie, to posiadanie najcenniejszej
karty w grze, w ostateczności bycie ostatnim na polu „walki”. Mamy zatem do
czynienia z szybką walką na podstępy, blef i podkładanie świni w celu
eliminacji przeciwników.
PRZYGOTOWANIE GRY
List Miłosny to jedna
z takich gier, w którą możemy zagrać niemalże wszędzie. Nie inaczej jest z
naszą Listą Skarbów. Przygotowanie gry jest zatem krótkie. 16 kart tasujemy i
każdemu z graczy rozdajemy po jednej. z reszty formujemy zakryty stos
dobierania (z którego, jeśli gramy w dwie osoby usuwamy 3 górne karty). Tyle.
PRZEBIEG GRY
Rozgrywka naprawdę jest banalna,
jeśli chodzi o zasady. Gra podzielona jest na kilka następujących po sobie
rund. Każda z nich przebiega dokładnie tak samo. W każdej rundzie po kolei
każdy z graczy ma do wykonania dwie akcje: dobranie jednej z kart ze stosu na
rękę a następnie zagranie jednej karty z jednoczesnym rozpatrzeniem jej efektu.
Proste, prawda? Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach a w zasadzie we
właściwościach każdej z kart, tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa.
Oczywiście, jeśli ktoś grał w
List miłosny, to będzie się czuł jak w domu, bo zdolności każdej z kart są w
zasadzie dokładnie takie same. Różnią się jedynie otoczką „fabularną” i
swoistym munchkinowym humorem.
Jedne
karty pozwalają obejrzeć rękę innego gracza, inne potrafią zmusić do odrzucenia
karty z ręki przez przeciwnika, a jeszcze inne się bronić przed takimi
zagraniami.
Przez
całą grę tak musimy kombinować, żeby na końcu została nam na ręku karta z
najwyższą wartością, tudzież odpadli wszyscy nasi przeciwnicy.
ZAKOŃCZENIE GRY
Runda kończy się w
momencie, gdy wyczerpie się stos dobierania, bądź na polu walki zostanie jeden
gracz. Zwycięzcą jest ten, kto wygra określoną (zależną od ilości graczy)
liczbę rund.
WRAŻENIA
16
kart. Tylko. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, że tych 16 kart potrafiło
wywołać kupę emocji związanych z rozgrywką. Pamiętam jak pierwszy raz zasiadłem
do Miłosnego Listu, to nie byłem w stanie uwierzyć, że to możliwe. Okazało się,
że byłem w błędzie, bo List Miłosny, jakkolwiek by się nie nazywał, jest
naprawdę dobrą grą. Zatem rozpoczynając
zabawę z munchkinową Listą Skarbów wiedziałem dokładnie czego się mam
spodziewać i to dostałem. W dodatku dzięki Munchkinowi oblane to zostało tym
specyficznym humorem, który jakoś tak do mnie trafia.
Oczywiście
gra ideałem nie jest, ale chyba Senji Kanai, czyli twórca tej gry, nie miał aż
takich ambicji. Chciał stworzyć grę szybką, dynamiczną, wywołującą emocję i to
mu się udało.
Pojedyncza
partia może trwa maksymalnie trwa kilka minut. Zdarzało się, że i minutę. Zdarzyło
się, że ktoś nie dostał nawet szansy rozegrania swojej kolejki, bo został
wcześniej wyeliminowany. To taka gra, pełna losowości i nieprzewidywalności.
Jednocześnie trwa dość krótko, więc nie ma najmniejszych problemów, żeby
rozegrać kolejne partie
Kilka słów na temat
skalowalności. W grę możemy zagrać już w dwie osoby, chociaż tak naprawdę
ciekawie zaczyna się robić przy 3 osobach. Im więcej osób, tym większe zamieszanie,
tym większy chaos i emocje.
Dzięki sporej losowości
otrzymujemy wysoką regrywalność. Każda partia chociaż podobna w przebiegu,
będzie jednak inna. Za każdym razem otrzymamy inne karty i z nich przyjdzie nam
ugrać jak najwięcej.
Ogromną zaletą jest
też cena gry. To raptem kilkanaście złotych. Ze swego doświadczenia wiem, że
naprawdę warto je poświęcić. Otrzymujemy bardzo ciekawego fillera, który
uprzyjemni nam czas.
Co
ciekawe, na rynku obecnych jest kilkanaście wersji Listu Miłosnego (przy czym
jedynie dwie oferowane są w języku polskim). Spotkać możemy Batmana, Fina i
Jake’a z Time Adventure czy też Hobbita. Oczywiście wszystkie wersje
mechanicznie niczym się od siebie nie różnią. To co je odróżnia to temat
przewodni.
Podsumowując,
Lista Skarbów to udane przeniesienie Listu Miłosnego w świat Munchkina. Za
niewielkie pieniądze otrzymujemy dobrą, szybką i emocjonującą grę. Jej
kompaktowość sprawdzi się dosłownie wszędzie, czy to w pociągu, czy to w
knajpce, czy to przerwach pomiędzy zajęciami, czy w końcu jako przerywnik
pomiędzy bardziej wymagającymi tytułami. Gorąco polecamy. A którą wersję
wybrać? To już zależy od preferencji graczy….
PLUSY:
+ regrywalność,
+ banalne
zasady,
+ świetna mechanika,
+ przyzwoita skalowalność,
+ spora doza
interakcji,
MINUSY:
- losowość,
losowość i jeszcze raz losowość,
- kiepskie
pudełko (w tak niskiej cenie nie można mieć wszystkiego)
Liczba
graczy: 2-4 osób
Wiek: od 10 lat
Czas
gry: kilka - kilkanaście minut
Rodzaj
gry: gra imprezowa
Zawartość
pudełka:
* 16 kart,
* 4 karty pomocy
* instrukcja
do gry.
Wydawnictwo: Bard i Black Monk
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Bard za udostępnienie gry do recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz