Tak się zastanawiam, gdzie tkwi granica w określeniu gry planszowe? Mamy na rynku sporo gier, które z planszą nie mają nic wspólnego, a ciągle określane są tym mieniem. Dr. Eureka, Speed Cups, Mistakos, Gloobz, Duszki, i tak można długo wymieniać.
W ten trend „nieplanszowych” gier planszowych idealnie wpisuje się bohater naszej recenzji, czyli Król Ozo. Nasza znajomość z tym egzotycznym władcą rozpoczęła się na Planszówkach na Narodowym i tak trwa od jakiś prawie 3 miesięcy. Poznaliśmy się już z tym jegomościem i możemy coś już na ten temat powiedzieć. Zapraszam zatem do lektury recenzji.
W ten trend „nieplanszowych” gier planszowych idealnie wpisuje się bohater naszej recenzji, czyli Król Ozo. Nasza znajomość z tym egzotycznym władcą rozpoczęła się na Planszówkach na Narodowym i tak trwa od jakiś prawie 3 miesięcy. Poznaliśmy się już z tym jegomościem i możemy coś już na ten temat powiedzieć. Zapraszam zatem do lektury recenzji.
W
mocno przydużym pudełku, znajdziemy zestaw 14 sznurków różnej długości. Każdy z
nich zakończony na jednym z końców ma przezroczysty kryształek, a na drugim –
kolorowy koralik. Do tego otrzymujemy sprytną lniany kawałek materiału, który
może służyć i jako swoista plansza do gry, a z drugiej – może być „opakowaniem”
gry. Jakościowo poszczególne elementy są po prostu w porządku.
Do
tego instrukcja, która w humorystyczny sposób wprowadza nas w meandry
rozgrywki. A te specjalnie skomplikowane nie są.
CEL GRY
Był
sobie (a może ciągle jest) Król Ozo. Wymyślił sobie zabawę, która rozstrzyga
pojedynki pomiędzy wojownikami. Zamiast brać się za łby, będą brać ze stołu
sznurki. Wcielamy się w rolę takowych wojowników i mamy za zadanie zbierać
różne sznureczki, z których utworzymy łańcuch. Wygra ten, którego łańcuch będzie
najdłuższy.
PRZYGOTOWANIE GRY
Przygotowanie jest
ekstremalnie krótkie. Sprowadza się do wzięcia w dłoń wszystkich sznurków i
rzucenia ich na stół – będzie to przypominało talerz ze spaghetti. To naprawdę
tyle.