Jakoś tak się złożyło, że jedną z naszych ulubionych mechanik stosowanych w planszówkach jest „push-your-luck”, którą na własny użytek nazywamy kuszeniem losu.
Mamy świadomość, że rozwiązanie takie oparte jest w ogromnej mierze na szczęściu, ale co tak, dobrze zaimplementowana, sprawia dużo radochy. Bohaterka dzisiejszej recenzji, czyli Kostaryka w dużej mierze jest jednym wielkim kuszeniem losu. A w dodatku dołożono do niej tzw. set collection, czyli kolejne rozwiązanie, które bardzo lubimy i cenimy.
O Kostaryce czytaliśmy już jakiś czas temu i ucieszyliśmy się, gdy Wydawnictwo Lacerta ogłosiło światu jej polską wersję. Czy nasza radość była uzasadniona? Zapraszamy do lektury recenzji.
CO ZAWIERA GRA
Okładka pudełka kusi wzrok i zaprasza w podróż w głąb Kostaryki. Ale zajrzyjmy najpierw w głąb zgrabnego pudełeczka średniej wielkości. Znajdziemy w nim: żetony terenów i zwierząt, drewniane piony odkrywców, karty pomocy graczy, pion szefa wyprawy i instrukcję.
Skupmy się chwilkę na żetonach terenu i zagrożenia. W grze występują 3 rodzaje terenów, których graficzne odzwierciedlenie znajdziemy na awersie kafelków. Rewers zaś pokaże nam unikalne gatunki zwierząt zamieszkujących dany teren – w sumie będzie ich 6 rodzajów (po dwa dla każdego terenu).
Wzgórza/ góry skrywają w sobie tukany brązowodziobe oraz rzadko występujące jaguary. Wybrzeże/rzeki/ mokradła to siedlisko bazyliszka płatkogłowego ale można też spotkać rzadkie okazy żaby zwanej chwytnica kolorowa. W lesie deszczowym podróżnicy spotkają zaś kapucynki a jeśli będą mieli szczęście to trafią na rzadkiego chrząszcza – rohatyńca herkulesa. Jest jeszcze jeden mieszkaniec Kostaryki – niebezpieczny moskit. Może zaszkodzić nie tylko naszemu zdrowiu. Ale o tym za chwilę…
O moskitach i innych zwierzętach możemy się dowiedzieć więcej z lektury instrukcji. A ta, choć sama jest mała w formie (składana książeczka), jest jednak niezwykle bogata w informacje. Przepełniają ją treści dotyczące komponentów i zasad gry ale także stanowić może swoisty mini przewodnik po Kostaryce. Zawiera bowiem wiele informacji na temat tego kraju oraz wspomniany już opis zwierząt go zamieszkujących. Musimy przyznać, że to bardzo fajne połączenie. Możemy się założyć, że nasz Maryńczak (który uwielbia wszystko co jest o zwierzętach) sfatyguje instrukcję właśnie przez zaczytywanie się w opisach uroczych.
CEL GRY
Jak przystało na odkrywców i podróżników zadaniem graczy będzie ni mniej ni więcej tylko przemierzenie kraju i sfotografowanie jak największej ilości zwierząt.
PRZYGOTOWANIE GRY
Do każdej wyprawy trzeba się dobrze przygotować. Poznać teren i spakować ekwipunek. Żeby rozpocząć eksplorację Kostaryki najpierw musimy rozsypać wszystkie żetony terenów (zdjęciami w dół), przemieszać je i ułożyć z nich planszę w kształcie sześciokąta (bok ma 5 żetonów). Niewykorzystane żetony odrzucamy bez przeglądania do pudełka. Następnie każdy gracz wybiera kolor swoich pionków odkrywców. Niewykorzystane pionki odkładamy do pudełka.
Pozostało jeszcze uformowanie 6 grup odkrywców- w tym celu w rogach sześciokątnej planszy każdy gracz umieszcza po jednym swoim pionku podróżnika.
Ekspedycja wybiera szefa, czyli gracza rozpoczynającego. Otrzymuje on znacznik szefa wyprawy. I wszystko gotowe. Przygoda może się rozpocząć!
PRZEBIEG GRY
Ekspedycja składa się z kilku rund. W każdej z nich aktualny szef wyprawy wybiera grupę, którą będzie prowadzić oraz ustala trasę. To on będzie także miał pierwszeństwo przy decyzji o zebraniu zrobionych zdjęć.
Rozpoczynając wyprawę szef ekipy wybiera jedną z grup odkrywców (tam gdzie ma swojego przedstawiciela) i odsłania żeton terenu sąsiadujący z grupą. Przy pierwszej wyprawie szef musi wybrać żeton narożny. W dalszych etapach ekspedycji może prowadzić grupę przez dowolne sąsiadujące z nią żetony.
Szef dokonał wyboru pierwszego kafla terenu więc odkrywa ten żeton robiąc zdjęcie ukrytemu na nim zwierzęciu. Może teraz:
- zabrać to zdjęcie – ściąga wtedy żeton, kładzie go odkrytego obok siebie a z grupy odkrywców zabiera swój pionek i wrzuca go do pudełka. Pionki pozostałych graczy przesuwa w miejsce usuniętego żetonu.
- Spasować (czyli chcieć iść dalej) – postali gracze kolejno zgodnie z ruchem wskazówek zegara decydują, czy zabierają to zdjęcie czy jednak ekspedycja pójdzie dalej. Jeśli ktoś się zdecyduje na zabranie zdjęcia postępuje jak to opisaliśmy wyżej a szef wyprawy przekazuje znacznik szefa kolejnemu graczowi. Jeśli zaś wszyscy chcą iść dalej gracz, który jest w tej rundzie szefem wybiera kolejny kafel terenu. I znowu zabawa zaczyna się od nowa – zabiera wszystkie zdjęcia albo pasuje chcąc iść dalej a inni przejmują decyzję do robić.
Ekspedycja może się posuwać do przodu tylko wtedy, gdy nie napotka na zagrożenie. Jeśli odkryty zostanie jeden kafel z moskitem nic się jeszcze nie dzieje. Można zabrać zdjęcie/zdjęcia lub iść dalej. Jednak gdy grupa odkryje drugie zagrożenie runda natychmiast się kończy. Szef ekipy odrzuca do pudełka dwa żetony z symbolem zagrożenia, zabiera pozostałe zdjęcia, usuwa swojego odkrywcę za grupę przesuwa na puste miejsce gdzie zostało zrobione ostatnie zdjęcie. Znacznik szefa przechodzi w ręce kolejnego gracza. I cała zabawa zaczyna się od początku...
Brzmi banalnie, ale gdy zagracie to sami się przekonacie, że to nie tylko wyprawa kierowana przez los szczęścia lub pecha. Choć to gra oparta na mechanice push your luck (którą skądinąd baaaardzo lubimy – ot takie skrzywienie) to jednak musimy trochę pomyśleć, przeanalizować sytuację i zastanowić się, który kafelek wybrać. Bo zależy nam po pierwsze na zdobyciu zdjęć jak największej liczby zwierząt z danego gatunku a po drugie na zabraniu choć po jednym zdjęciu przedstawiciela każdego gatunku. Czasem lepiej zebrać zdjęcie zwierzątka, które nam mniej pasuje tylko po to, żeby nie zabrał go przeciwnik.
Nie można jednak stracić czujności i bez zastanowienia odkrywać kafle terenu. Bowiem jeśli jakiś odkrywca czy grupa odkrywców znajdzie się w miejscu, które nie sąsiaduje z żadnym żetonem to zostanie ona odcięta i wypadnie z dalszej wyprawy.
Instrukcja przewiduje też dwuosobowy wariant gry. Nie zmienia on rozmiaru planszy ani zasad gry. Jedyną modyfikacją jest to, że każdy gracz dysponuje dwoma kolorami pionków – zdjęcia zbiera dla każdego koloru oddzielnie a kończąc wyprawę wybiera kolor pionka, który odrzuca.
Ekspedycja toczy się do ostatniej kropli krwi czyli do czasu, kiedy z planszy zniknie ostatni odkrywca lub zebrane zostaną wszystkie żetony. Podróżnicy liczą swoje punkty według zasad jasno przedstawionych w instrukcji i na kartach pomocy. Punkty zliczamy za każdy z 6 gatunków zwierząt ( im więcej zdjęć zdobyliśmy tym więcej będziemy mieć punktów). Dodatkowo możemy zdobyć premię 20 pkt za posiadanie zdjęcia co najmniej jednego zwierzęcia każdego gatunku.
Zwycięskim odkrywcą zostaje ten gracz, który zdobył najwięcej punktów. W przypadku remisu, wygrywa ten kto ma więcej zdjęć zwierząt jednego rodzaju.
WRAŻENIA
Dawno temu pisaliśmy o banalnej grze Reinera Knizii pt. Monkey Business. Człek sięgał do wora i wyciągał z niego różne zwierzaki. Jeden za drugim. Jeśli jednak trafiły mu się dwa takie same, cała czeredka wracała z powrotem do worka.
Czemu wspominamy Monkey Business? Ano dlatego, że Kostaryka w pewnym stopniu bazuje na rozwiązaniu słynnego doktora. Nie wyciągamy co prawda zwierzaków z worka, ale chodzimy po planszy odsłaniając kolejne heksy. Oczywiście nie robimy tego w ciemno, ale tak naprawdę nie mamy żadnej pewności czy przypadkiem nie odsłonimy podczas jednej wyprawy dwóch kafli z wrednymi komarami. Zdajemy się na rachunek prawdopodobieństwa, który tak naprawdę wiele nie zmienia. Podobnie jak i w Monkey Business zbieramy tzw. sety i za to jesteśmy wynagradzani. Oczywiście sam mechanizm liczenia punktów w obu grach jest nieco inny, ale w gruncie rzeczy sprowadza się do tego samego.
Tak czy inaczej Kostaryka to coś więcej niż podejmowanie decyzji, czy idę dalej, czy też nie. Możemy zastanowić się odnośnie tego, którym pionem się poruszymy i w którym kierunku. Wiemy, które płytki są mniej ryzykowne, a które bardziej. Wiemy czego my poszukujemy, a co jest potrzebne naszym przeciwnikom, (zdobyte płytki są jawne). Dodatkowo mamy element negatywnej interakcji, bo nie raz i nie dwa mamy możliwość odcięcia przeciwników od płytek psując nieco im szyki. W żadnym jednak przypadku decyzje nie są specjalnie trudne i ich podjęcie to kwestia dosłownie kilku chwil.
Skalowalność. Szczerze mówiąc, to sprawa dyskusyjna. Partie dwuosobowe wyglądają nieco inaczej niż choćby w składzie czteroosobowym. Nie umiemy jednak jednoznacznie powiedzieć, które są lepsze. W dwójkę jest mamy więcej płytek do zgarnięcia i bardziej ryzykujemy. W większym gronie kafli do zebrania będzie mniej i przez to będziemy mniej ryzykować, żeby niepotrzebnie nie nadziać się na komara, a przez to nie stracić cennych płytek.
Regrywalność. Ta akurat jest spora. Za każdym razem korzystamy z innego zestawu kafli tworzących planszę. Poza tym za każdym razem plansza będzie wyglądała inaczej i zwierzęta będą kryły się w innych miejscach.
Gra ma dwie wady, które jednak nie dyskwalifikują jej w naszych oczach. Po pierwsze, szata graficzna. Nie jesteśmy fanami twórczości pana Klemensa Franza, którego to strasznie (i szczerze nie rozumiem dlaczego) upodobali sobie nasi zachodni sąsiedzi i którego grafiki potrafią odrzucić od niejednego tytułu. W Kostaryce może aż tak źle nie jest, ale jestem przekonany, że gdyby za oprawę odpowiadał nasz Tomek Larek, to wyszłoby grze na dobre.
Po drugie. Nie przepadamy za budową planszy. Jest to dość upierdliwy moment gry i przydałby się jakiś niewielki kartonowy szablon, który znacznie przyspieszyłby układanie tych wszystkich kafli.
W sumie można pokusić się o wymienienie jeszcze jednej wady, która z pewnością będzie nie do przeskoczenia dla niektórych graczy, którzy nie lubią tego całego kuszenia losu, nie lubią ogromnej losowości i mocno ograniczonych możliwości wprowadzenia w życie jakiejś sensownej taktyki. My jednakże to lubimy i nic na to nie poradzimy.
Mamy świadomość swoistych mankamentów tego tytułu. Nie zmienia to jednak naszego podejścia do Kostaryki. Ta gra po prostu nam się podoba. Czyste „push-your-luck” sprawia nam mnóstwo radochy. Ot, taki luźny niezobowiązujący filler, przy którym możemy nieco dać odpocząć naszemu mózgowi. Nie ma żadnego sensu rozpatrywanie jakichkolwiek strategii, bo tak naprawdę główną rolę odgrywa szczęście lub też jego brak.
Czas: Gra się szybko, kolejki przebiegają bardzo sprawnie i te 20 minut nawet nie wiem kiedy mija.
W Kostarykę można sobie pograć z dzieciakami i dorosłymi i dobrze się przy tym bawić. Warto sprawdzić. U nas Kostaryka z pewnością pozostanie w kolekcji i chętnie będziemy po nią sięgać.
WRAŻENIA
Dawno temu pisaliśmy o banalnej grze Reinera Knizii pt. Monkey Business. Człek sięgał do wora i wyciągał z niego różne zwierzaki. Jeden za drugim. Jeśli jednak trafiły mu się dwa takie same, cała czeredka wracała z powrotem do worka.
Czemu wspominamy Monkey Business? Ano dlatego, że Kostaryka w pewnym stopniu bazuje na rozwiązaniu słynnego doktora. Nie wyciągamy co prawda zwierzaków z worka, ale chodzimy po planszy odsłaniając kolejne heksy. Oczywiście nie robimy tego w ciemno, ale tak naprawdę nie mamy żadnej pewności czy przypadkiem nie odsłonimy podczas jednej wyprawy dwóch kafli z wrednymi komarami. Zdajemy się na rachunek prawdopodobieństwa, który tak naprawdę wiele nie zmienia. Podobnie jak i w Monkey Business zbieramy tzw. sety i za to jesteśmy wynagradzani. Oczywiście sam mechanizm liczenia punktów w obu grach jest nieco inny, ale w gruncie rzeczy sprowadza się do tego samego.
Tak czy inaczej Kostaryka to coś więcej niż podejmowanie decyzji, czy idę dalej, czy też nie. Możemy zastanowić się odnośnie tego, którym pionem się poruszymy i w którym kierunku. Wiemy, które płytki są mniej ryzykowne, a które bardziej. Wiemy czego my poszukujemy, a co jest potrzebne naszym przeciwnikom, (zdobyte płytki są jawne). Dodatkowo mamy element negatywnej interakcji, bo nie raz i nie dwa mamy możliwość odcięcia przeciwników od płytek psując nieco im szyki. W żadnym jednak przypadku decyzje nie są specjalnie trudne i ich podjęcie to kwestia dosłownie kilku chwil.
Skalowalność. Szczerze mówiąc, to sprawa dyskusyjna. Partie dwuosobowe wyglądają nieco inaczej niż choćby w składzie czteroosobowym. Nie umiemy jednak jednoznacznie powiedzieć, które są lepsze. W dwójkę jest mamy więcej płytek do zgarnięcia i bardziej ryzykujemy. W większym gronie kafli do zebrania będzie mniej i przez to będziemy mniej ryzykować, żeby niepotrzebnie nie nadziać się na komara, a przez to nie stracić cennych płytek.
Regrywalność. Ta akurat jest spora. Za każdym razem korzystamy z innego zestawu kafli tworzących planszę. Poza tym za każdym razem plansza będzie wyglądała inaczej i zwierzęta będą kryły się w innych miejscach.
Gra ma dwie wady, które jednak nie dyskwalifikują jej w naszych oczach. Po pierwsze, szata graficzna. Nie jesteśmy fanami twórczości pana Klemensa Franza, którego to strasznie (i szczerze nie rozumiem dlaczego) upodobali sobie nasi zachodni sąsiedzi i którego grafiki potrafią odrzucić od niejednego tytułu. W Kostaryce może aż tak źle nie jest, ale jestem przekonany, że gdyby za oprawę odpowiadał nasz Tomek Larek, to wyszłoby grze na dobre.
Po drugie. Nie przepadamy za budową planszy. Jest to dość upierdliwy moment gry i przydałby się jakiś niewielki kartonowy szablon, który znacznie przyspieszyłby układanie tych wszystkich kafli.
W sumie można pokusić się o wymienienie jeszcze jednej wady, która z pewnością będzie nie do przeskoczenia dla niektórych graczy, którzy nie lubią tego całego kuszenia losu, nie lubią ogromnej losowości i mocno ograniczonych możliwości wprowadzenia w życie jakiejś sensownej taktyki. My jednakże to lubimy i nic na to nie poradzimy.
Mamy świadomość swoistych mankamentów tego tytułu. Nie zmienia to jednak naszego podejścia do Kostaryki. Ta gra po prostu nam się podoba. Czyste „push-your-luck” sprawia nam mnóstwo radochy. Ot, taki luźny niezobowiązujący filler, przy którym możemy nieco dać odpocząć naszemu mózgowi. Nie ma żadnego sensu rozpatrywanie jakichkolwiek strategii, bo tak naprawdę główną rolę odgrywa szczęście lub też jego brak.
Czas: Gra się szybko, kolejki przebiegają bardzo sprawnie i te 20 minut nawet nie wiem kiedy mija.
W Kostarykę można sobie pograć z dzieciakami i dorosłymi i dobrze się przy tym bawić. Warto sprawdzić. U nas Kostaryka z pewnością pozostanie w kolekcji i chętnie będziemy po nią sięgać.
Liczba graczy: 2-5 osób
Wiek: od 8 lat
Czas gry: 30-45 minut
Rodzaj gry: gra rodzinna
Zawartość pudełka :
* 72 żetony terenu,
* 30 pionów odkrywców
(po 6 w każdym z 5 kolorów),
* pion szefa wyprawy ,
* 5 dwustronnych kart pomocy
(w kolorach graczy),
* instrukcja do gry.
Wydawnictwo: Lacerta
Cena: ok. 54-69 zł
Cena: ok. 54-69 zł
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Lacerta za przekazanie gry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz