Strony

wtorek, 2 października 2018

POTWORY W TOKIO & POWER UP DOŁADOWANIE - recenzja gry Wydawnictwa Egmont.


Są gry, które dorobiły się miana klasyka. Z pewnością do takich, przynajmniej w naszym odczuciu, należą Potwory w Tokio. Prosta gra rodzinno-imprezowa, w którą po prostu lubimy grać, lubimy się prać, co pewnie nie raz i nie dwa wywoływało niewielkie fochy, u tych którzy odpadli z gry. Taka to już gra.

Jakoś tak się złożyło, że do tej pory nie posiadaliśmy swojego egzemplarza. Dzięki wydawnictwu Egmont w końcu mamy swoje potwory. A przy okazji otrzymaliśmy dodatek. Chcielibyśmy się zatem podzielić naszymi wrażeniami płynącymi z rozgrywki, a przy okazji odpowiemy na pytanie, czy warto posiadać dodatek. Zapraszam zatem do naszych przemyśleń.



CO ZAWIERA GRA

Całość zamknięta jest w średniej wielkości pudle. W środku spotkamy planszę główną, planszetki graczy, na których to za pomocą specjalnych pokręteł będziemy zaznaczać nasze punkty zwycięstwa i punkty życia. Do tego mnóstwo świetnie zilustrowanych kart. Niektóre z nich będą wymagały użycia specjalnych żetonów (oczywiście znajdziemy je w pudle). W pudle nie zabrakło również waluty w postaci zielonych kostek energii.

Znajdziemy też nasze potwory. Są to sporej wielkości kartoniki osadzone w plastikowych podstawkach.

No i kości, które to będą w jakimś stopniu napędzały grę. Łącznie jest ich osiem. Sześć czarnych, którymi rzucają wszyscy i dwie zielone. Tymi zielonymi rzucamy tylko, gdy posiadamy odpowiednią kartę.

W środku znajdziemy również funkcjonalną plastikową wypraskę, która zdecydowanie ułatwia przechowywanie całości w należytym porządku.

Wykonanie gry oceniam wysoko. Pewnie, że można by się było przyczepić, że zamiast wypaśnych figurek są kartonowe postacie. Prawdę mówiąc w żaden sposób mi one nie przeszkadzają. Rzekłbym, że są całkiem ładne i funkcjonalne.

Gra dwa lata temu przeszła niewielki facelifiting. Zmieniono okładkę i (ku rozpaczy niektórych graczy, w tym mojej) zastąpiono Krakena Space Penguinem a zamiast Cyber Bunny jest Cyber Kitty.

Kilka słów na temat instrukcji. Jest napisana bardzo poprawnie z wieloma przykładami i nie mamy żadnych problemów z interpretacją zasad gry.

Power Up! Doładowanie

Dodatek przynosi nam po pierwsze nową postać (Pandakaï), a po drugie otrzymujemy zestawy kart, którymi będziemy upgrade’ować naszych podopiecznych. Co ciekawe znalazły się nawet karty dla nieobecnego Krakena i Cyber Bunny, więc posiadacze starszej edycji nie będą się czuli pokrzywdzeni. W niewielkim pudełeczku znalazła się również plastikowa wypraska, dzięki której mamy zapewniony porządek.

CEL GRY

Każdy z graczy dostaje pod swoje skrzydła jednego potwora. Za pomocą kości i kart będziemy tak kombinować, żeby albo zdobyć jako pierwsi 20 punktów lub też wyeliminować z gry wszystkie inne potwory. W tej grze nie ma przeproś, zwycięzca może być tylko jeden.

PRZYGOTOWANIE GRY

Na środku stołu umieszczamy planszę. Tasujemy karty, a następnie odkrywamy trzy pierwsze i umieszczamy je obok planszy. Podobnie jak i kostki energii i żetony.

Następnie wybieramy potwory, (pionki i odpowiadające im planszetki). Pionki rozmieszczamy wokół planszy, plansza musi pozostać pusta. Wybieramy pierwszego gracza i możemy przystąpić do zabawy.

PRZEBIEG GRY


Rozgrywka toczy przez szereg rund rozgrywanych kolejno przez wszystkich graczy. Każda runda przebiega dokładnie w ten sam sposób.

W swojej kolejce rzucamy kośćmi, przy czym mamy prawo przerzucić dowolne z nich jeszcze dwa razy. Następnie musimy rozpatrzeć wyniki na nich uzyskane.
I tak, jeśli wyrzucimy trzy takie same cyfry, zyskujemy tyle punktów zwycięstwa ile wypadło na kości. Np. za 3 trójki otrzymamy 3 punkty. Każda kolejna trójka dostarcza nam 1 punkcik zwycięstwa.

Błyskawica przynosi nam kostki energii. No i łapki, które oznaczają atak. Jeśli jesteśmy poza Tokio, atakujemy jegomościa (lub jegomości, jeśli gramy w 5-6 osób – odblokowane zostaje drugie pole na planszy) będącego w Tokio. Jeśli jesteśmy w Tokio, atakujemy wszystkich tych, którzy są poza Tokio. Jedna łapka to jeden punkt życia mniej dla przeciwnika/ów.

Serduszko oznacza leczenie, ale jest jeden warunek. Leczyć można się wyłącznie poza Tokio.

Warto wspomnieć o tym, że stolica nie może być pusta i jeśli przychodzi nasza kolej i nie ma nikogo w Tokio, to chcąc nie chcąc musimy tam wysłać naszego potwora. Oczywiście po ataku na naszego podopiecznego możemy zadecydować, czy zostajemy, czy jednak nie chcemy być nieruchomym celem dla innych. Za wejście na plansze otrzymujemy punkt zwycięstwa, a jeśli rozpoczniemy swoją kolejkę będąc na niej, zyskujemy kolejne dwa punkty.

Po co gromadzimy kostki energii? Jak już wspomniałem, stanowią one walutę, dzięki której możemy zakupić karty, które mają różniaste zastosowanie. Jedne przyniosą punkty zwycięstwa, inne zieloną, dodatkową kość, jeszcze inne możliwość skopiowania innych kart. Jest ich sporo i przeważnie te droższe będą lepsze niż te tańsze, jednak zdobycie dużej ilości kostek nie będzie takie proste.
Co się dzieje, jeśli punkty życia spadną do zera? No cóż…potwór przenosi się do krainy wiecznych łowów. Cała zabawa zatem polega na wzajemnym naparzaniu siebie, przy jednoczesnym ciułaniu punktów zwycięstwa

POWER UP! DOŁADOWANIE

Dodatek nie zmienia drastycznie rozgrywki, ale przynosi nam bardzo ważny element, który w pewnym stopniu eliminuje jedną z wad podstawki, czyli tego, że wszystkie potwory poza grafikami nie różnią się niczym. Power Up! przynosi nam tytułowe doładowania dla wszystkich potworów w postaci niewielkich kart.
Każdy z graczy otrzymuje talię ośmiu kart ewolucji, przy czym możemy skorzystać z gotowych zestawów (każdy potwór ma swoje karty) lub też możemy wszystko pomieszać i potwór dostanie mix różniastych zdolności.

Jedne z nich są tymczasowe (działają w momencie skorzystania z karty) a inne permanentne (korzystamy z nich do końca rozgrywki). Ewolucje pozwalają na zdobycie dodatkowych punktów zwycięstwa lub energii, zwiększanie naszych możliwości zadawania obrażeń lub leczenia ran, etc.

Karty te otrzymujemy, jeśli w swojej turze wyrzucimy na kościach trzy serduszka. Wtedy to oprócz normalnej akcji, dostajemy ww. doładowanie. Innymi słowy odkrywamy wierzchnią kartę (z indywidualnego stosiku doładowań) i korzystamy z jej efektu.

ZAKOŃCZENIE GRY

Gra kończy się po w momencie, gdy placu boju pozostał jeden potwór lub też komuś udało się zgromadzić 20 punktów.

WRAŻENIA

Powiem szczerze, Potwory w Tokio to jedna z tych gier, która dla mnie w ogóle się nie zestarzała. To taka gra, do której mnie namawiać nie trzeba. Jest prosta, szybka i daje sporo satysfakcji.

Podstawowa mechanika opiera się na kuszeniu losu (czyli naszej ulubionej push-your-luck). Rzucamy kośćmi licząc, że pozyskamy ich przychylność. Mamy na to trzy podejścia, podczas których sami decydujemy, które wyniki nas satysfakcjonują, a które byśmy chcieli zmienić. Nie raz i nie dwa będziemy pomstować, że znowu się nie udało, że znowu los nam nie sprzyjał. Mówi się trudno i gra się dalej. Wiem, że niektórym osobom to przeszkadza, że nie ma w zasadzie żadnych mechanizmów ograniczających tę losowość. Ta mechanika po prostu tak już ma i trzeba to albo zaakceptować albo dać sobie spokój.

Podoba mi się również to, że mamy dwie równorzędne drogi do odniesienia zwycięstwa. Albo będziemy wycinać w pień przeciwników albo skupimy się na ciułaniu punktów. Oczywiście nigdy nie jest tak, że skupimy się na jednej drodze. One się trochę zazębiają ze sobą, choćby w momencie, gdy musimy wejść do Tokio - otrzymujemy punkt zwycięstwa i możliwość atakowania przeciwników.

W grze jest mnóstwo interakcji. Tej negatywnej. Z jednej strony naparzamy delikwenta w Tokio, a z drugiej on sam czyni podobnie.

Potwory w Tokio oznaczają się przyzwoitą regrywalnością. Po pierwsze mamy kości, które mają duży wpływ na nasze poczynania, a że za każdym razem będą mniej lub bardziej kapryśne. Po drugie, karty. Jest ich naprawdę sporo i za każdym razem dojdą inne.

Największym mankamentem gry było to, że każdy z potworów był po prostu taki sam. Różniły się wyłącznie wizerunkiem. Dlatego też dobrze się stało, że pojawił się taki dodatek jak Power Up! Doładowanie. Dzięki niemu możemy sobie spersonalizować naszego podopiecznego, dając mu unikalne umiejętności. Oczywiście nasuwa się pytanie, czy warto mieć ten dodatek. Ja mogę odpowiedzieć tylko tak, że spokojnie można czerpać radochę z gry bez niego, ale osobiście ja już nie wyobrażam sobie rozgrywki bez tych doładowań. Nie czyni to oczywiście rozgrywki zupełnie inną i jeśli ktoś nie przepadał za Potworami, to dodatek tego nie zmieni, ale jeśli ktoś już ma Potwory, to gorąco zachęcam do spróbowania. Trudno by mi było zagrać w gołą podstawkę.

Wydaje mi się, że kuleje również nieco balans samych gier. Niektóre są dobre i tanie, inne są jeszcze lepsze, choć droższe. Są też karty, które niezależnie od kosztu są zwykłymi zapchajdziurami i nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek niektórych z nich kiedykolwiek używał.

Należy też pamiętać, że w momencie, gdy na stan serduszek spadnie do zera, odpadamy z gry. Jedyne co nam zostaje to kibicowanie innym. Nie przepadam za czymś takim, ale Potworom wybaczam, bo sama rozgrywka jest dość szybka i nasz niebyt nie trwa w nieskończoność.

A propos czasu rozgrywki. Pudełko wskazuje 30 minut. Przeważnie cała zabawa trwa nieco krócej, czyniąc z niej całkiem niezły fillerek pomiędzy bardziej wymagającymi tytułami.

Skalowalność. Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Można spokojnie zagrać już w dwie osoby. Oczywiście więcej emocji będzie w większym składzie i dobrze by jednak było, żeby za stołem usiadły minimum trzy osoby. A jak już usiądzie przynajmniej 5, to odblokujemy drugie pole na planszy i jednocześnie w Tokio będą przebywać dwa potwory. To dodaje grze smaczku. Oczywiście, im więcej osób, tym dłużej czekamy na swoją kolejkę. Jednakże nie wydłuża to aż tak bardzo czasu gry.

Nie można też nie wspomnieć o oprawie graficznej. Gra wygląda cudnie. Mnóstwo jaskrawych kolorów i do tego znakomita kreska. Wszystko to znacznie podnosi odbiór gry.

Obcowanie z Potworami w Tokio dostarcza masę pozytywnych wrażeń. Proste zasady, dużo interakcji pomiędzy graczami, dużo emocji, piękna oprawa graficzna, to jest to co tygrysy lubią najbardziej. A że kości bywają kapryśne, że karty nam nie pasują, a że pewnie odpadniemy w trakcie gry… jakoś to akurat w tej grze nam nie przeszkadza. Naprawdę warto sprawdzić, najlepiej z dodatkiem.

 PLUSY:

+ znakomite wydanie,
+ świetna oprawa graficzna,
+ proste zasady
+ dość wysoka regrywalność,
+ bardzo dobrze napisana instrukcja,
+ dwie drogi odniesienia zwycięstwa,
+ dobra skalowalność,

MINUSY:

- odpadanie z gry,
- nie do końca zbalansowane karty,
- (dla niektórych) losowość.



Liczba graczy:  2-6 osób
Wiek: od 8 lat 
Czas gry: ok. 30 minut
Rodzaj gry:  gra imprezowa, gra rodzinna
Zawartość pudełka (Podstawka):
* •66 kart,
* 6 plansz potworów,
* 6 żetonów potworów na plastikowych podstawkach,
* 8 sześciościennych kostek,
* 50 znaczników energii
* 28 żetonów efektów
* instrukcja do gry.
recenzjaZawartość pudełka (Power Up! Doładowanie):
* plansza potwora Pandakai
* pionek potwora z podstawką
* 56 ewolucji
* 16 ewolucji dla potworów z 1. edycji gry
* 8 żetonów
* instrukcja
Wydawnictwo: Egmont
Cena (Podstawka): 80-130 zł
Cena (Dodatek): 50-80 zł
Autor: Richard Garfield
Ilustracje: Dimitri Chappuis, Bastien Grivet, Igor Polouchine, Régis Torres

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie gry. 
Galeria zdjęć:
Kliknij, aby zobaczyć duże zdjęcia
                           

TuFotki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz