Czy
świat gier planszowych dotyka swoisty marazm? Po części tak. Pomimo, że rocznie
wydaje się po kilkaset nowych tytułów, to ciężko znaleźć wśród tej całej masy
coś innego, co będzie bazowało na swoich indywidualnych rozwiązaniach, a nie
będzie zlepkiem (lepszym lub gorszym) znanych już rozwiązań.
Niedawno
otrzymaliśmy do recenzji Kowali losu. Grę, która można krótko określić dwoma
słowami: piękna i innowacyjna. Czy obie te cechy wpłynęły pozytywnie na
przyjemność z rozgrywki? Zapraszam do naszej recenzji.
Całość zamknięta jest w dużym pudle. Wewnątrz
znajdziemy masę komponentów. Karton reprezentowany będzie przez planszę wysp,
planszę świątyni wraz z ochronną kopertą, plansze gracza, karty oraz garść
żetonów. Plastik natomiast to przede wszystkim kości wraz z wymiennymi ściankami,
pionki oraz znaczniki zasobów.
Wszystko spoczywa sobie w bardzo
funkcjonalnej plastikowej wyprasce, która w pewnym sensie stanowi element gry.
Funkcjonalność wypraski to nie tylko łatwość w rozłożeniu i złożeniu gry, ale
także możliwości jej transportu bez robienia bałaganu w środku.
W środku znajdziemy także
instrukcję (dziwnie składaną) oraz kartę pomocy, na której wyjaśniono działania
kart, kości i wszystkie symbole obecne w grze. Lubię takie rozwiązania, gdy oddzielamy
część powiedzmy mechaniczną gry od jej warstwy powiedzmy fabularnej. Dokładnie
z takim samym rozwiązaniem spotkamy się na przykład w Owocowych opowieściach.
Kilka słów na temat instrukcji. Tradycyjnie lubię sobie przeczytać zasady na
sucho, w oderwaniu od elementów gry i przeważnie nie ma kłopotu ze zrozumieniem. W Kowalach losu instrukcję musiałem przeczytać kilka razy zanim zatrybiłem, o co
chodzi (zwłaszcza z kartami). Nie czytajcie jej na sucho. Zdecydowanie
łatwiejsze jej przyswojenie ma miejsce podczas obcowania z samą grą. Wtedy
okazuje się, że to naprawdę prosta gra.
CEL GRY
Każdy
z graczy wciela się w rolę jednego z bohaterów, który ma za zadanie zdobycie
jak największej liczby punktów chwały. A te zdobywamy dzięki kościom i zdobytym
kartom.
PRZYGOTOWANIE GRY
Przygotowanie gry
zajmuje trochę czasu, zwłaszcza na początku, gdy człowiek jeszcze nie bardzo
orientuje się, co, gdzie i jak położyć. Z czasem wszystko staje się prostsze,
ale tak czy inaczej kilka minut na przygotowanie gry trzeba poświęcić. Podobnie
jak i posprzątanie i włożenie tego wszystkiego do środka. Przyznaję się bez
bicia, że jest to trochę upierdliwy etap gry. No cóż, per aspera ad astra…
Wszystko sprowadza
się do wyłożenia odpowiednich elementów (kart, pionków, ścianek do kości) na
odpowiednich miejscach na planszach. To, z ilu komponentów skorzystamy w grze
zależy od liczby uczestników oraz wybranych kart.
Dodatkowo każdy gracz
zostaje wyposażony w zestaw startowy w postaci dwóch kości (jednej jasnej a
drugiej nieco ciemniejszej). Wszystko zostało w miarę dobrze wyjaśnione w
instrukcji. Trochę zabawy będzie tylko z samymi kartami, zwłaszcza na początku.
Ale po kilku rozgrywkach wszystko stanie się zdecydowanie prostsze.
PRZEBIEG GRY
Rozgrywka toczy się
przez szereg rund (ich liczba zależy od ilości graczy). Każda runda składa się
generalnie z trzech krótkich etapów – jednego wspólnego i dwóch indywidualnych.
(I) Otrzymanie
boskich darów – to nic innego jak rzut kostkami i „zanotowanie” ich wyników
poprzez przesunięcie znacznika na planszetce gracza. Na kościach mamy
generalnie cztery rodzaje zasobów: pieniądze (żółte symbole), odłamki słońca
(czerwono-żółte symbole), odłamki księżyca (niebieskie) oraz punkty zwycięstwa
(wieńce z liści laurowych). Każdorazowe zdobycie danego dobra zaznaczamy
przesuwając znacznik na odpowiednim torze.
To etap wspólny.
Kolejne dwa rozgrywane są po kolei przez każdego z graczy osobno, począwszy od
gracza aktywnego
(II) Zastosowanie
efektów wzmocnienia – podczas gry będziemy gromadzić karty. Niektóre z nich
pozwolą nam zastosowanie specjalnego efektu – np. umożliwią dodatkowy rzut, czy
też dodadzą nam wybrane dobro.
(III) Wykonanie
akcji. Za pomocą posiadanych zasobów możemy wykonać jedną z dwóch dostępnych
akcji. A jeśli chcemy to po uiszczeniu stosownej opłaty (dwa odłamki słońca) –
nawet dwie.
Po pierwsze możemy
złożyć ofiarę bogom, którzy z wdzięcznością nasze złoto zamienią na nowe
ścianki do kości. Jedną ściankę z kostki „odłupujemy” a w zamian za to umieszczamy
nową. Dzięki temu zwiększamy prawdopodobieństwo wyrzucenia bardziej satysfakcjonującego
wyniku.
Po drugie możemy
dokonać heroicznego czynu. Poświęcając odłamki słońca lub/i księżyca możemy
zakupić jedną z kart. Każda karta daje nam punkty zwycięstwa, ale niektóre z
nich dadzą nam coś więcej. Karty z trybikami przyniosą nam stały efekt i będą
możliwe do odpalenia zaraz po rzucie kośćmi. Te z symbolem trąby powietrznej
dadzą nam natychmiastową, jednorazową korzyść. Trzeci typ daje nam tylko punkty,
dużo punktów.
Jak widać, cała runda to rzucanie kostkami a następnie albo kupujemy nowe ścianki albo zdobywamy karty. Proste, prawda?
ZAKOŃCZENIE GRY
Gra kończy się w momencie, gdy zostanie
rozegrana runda. Podliczamy punkty zdobyte podczas gry i wyłaniamy zwycięzcę.
WRAŻENIA
Jak widać sama
rozgrywka jest banalna. Jedyną trudność tak naprawdę stanowią karty
oraz niektóre symbole na kościach. To chyba rodziło najwięcej problemów (a
raczej problemików).
Gra robi wrażenie
swoim wykonaniem. Tak po prostu. Jakość komponentów, szata graficzna, wymienne
ścianki na kościach, to wszystko się naprawdę podoba. Zanim rozpoczęliśmy w
ogóle rozgrywkę, to zastanawialiśmy się, czy przypadkiem ta cała otoczka nie
stała się ważniejsza niż sama gra. W jakimś stopniu tak jest. Ale po kolei.
Osią całej gry są
kości. Cała ta zabawa w zdobywanie nowych ścianek, ich umieszczanie w kostce,
rzuty, niepewność co do wyniku, jęki zawodu, okrzyki radości, jest naprawdę
fajne. Nowi gracze, którym pokazywaliśmy grę, byli wręcz zachwyceni, zwłaszcza
możliwością upgade’u samych kostek.
Doświadczony gracz
jednakże łatwo jest w stanie wychwycić
główną wadę gry, czyli kapryśność kości.
Przysłowiowy łut szczęścia jest czymś niezwykle pożądanym. To, że udało nam się wykuć super hiper
kość, w której powiedzmy 5 ścianek jest wypasionych a ta jedna to marna żółta
jedyneczka, nie oznacza z automatu, że będziemy osiągać lepsze wyniki. Rośnie
nam jedynie prawdopodobieństwo wypadnięcia lepszego rezultatu i tyle. Ciągle
jesteśmy skazani na te mniej korzystne wyniki i jak na złość, gdy potrzebujemy
kasy, to otrzymujemy np. punkty zwycięstwa. Gdy brakuje nam jednego odłamka księżyca,
to dostajemy np. złoto, etc.
Losowość ma ogromny wpływ na
rozgrywkę. Powiem więcej, może się zdarzyć (i często tak bywa), że te
najdroższe ścianki w ogóle podczas gry nie zapunktują. Rachunek
prawdopodobieństwa jest w tej kwestii nieubłagany.
W pewnym stopniu możemy niejako złagodzić
skutki kapryśności kostek dzięki obecności kart. Dzięki nim możemy uzyskać
dodatkowe rzuty, dodatkowe zasoby lub też dostęp do tych ścianek, których nie
można kupić. Jednakże kupno kart kosztuje i cóż….znowu musimy polegać na naszym
szczęściu.
Wiecie jednak co? To turlanie jest
zabawne. Doskonale sprawdza się w gronie rodzinnym, gdzie wyniki schodzą na
dalszy plan, a liczy się dobra zabawa w dobrym towarzystwie. Wtedy naprawdę ta
cała losowość jakoś tak mniej uwiera. I jeśli z takim podejściem będziemy
podchodzili do Kowali losu, to gra będzie sprawiała przyjemność. Jeśli jednak
chcielibyśmy mieć los w swoich rękach, to możemy się sparzyć i lekko (albo i
nie lekko) się sfrustrować.
Skalowalność.
Szczerze mówiąc w każdym składzie grało nam się dobrze. Najlepiej chyba w trzy
osoby, ale bardzo lubimy też tryb dwuosobowy, który różni się tym, że rzucamy
dwa razy, ale przy okazji mamy do wyboru mniej ścianek (połowę z nich musimy
usunąć).
Czas gry. Powiem
szczerze, że jak dla nas jest trochę za krótki. Gra jest dość dynamiczna i
ledwo człowiek zmontuje swój silniczek w postaci dobrej kości i kart, to
następuje koniec gry. Pozostaje uczucie pewnego niedosytu.
Gra posiada wybitnie
pasjansowaty charakter. Interakcja w grze głównie sprowadza się do wyścigu o
lepsze karty czy też ścianki. Wpisuje się to jednakże w familijną specyfikę
Kowali losu.
Gra teoretycznie
cechuje się wysoką regrywalnością. Mamy kapryśne kości, multum ścianek, mamy
zmienne zestawy kart i w zasadzie rozgrywka to jednak coś innego. Po iluś
partiach odnoszę wrażenie, że pojawia się jednak pewien schematyzm w naszym
postępowaniu. Tak prawdę mówiąc to chyba nic nowego, bo wiele gier tego typu w
mniejszym czy większym stopniu cierpi na podobne „schorzenie”.
Tak czy inaczej obcowanie z Kowalami
losu jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Z całą pewnością mamy do czynienia z
lekką rodzinną grą z minimalną interakcją, gdzie wiele zależeć będzie nie od
naszych umiejętności, ale od szczęścia. Dzięki temu do stołu mogą zasiąść i ci
mniej i ci bardziej zaawansowani gracze i jest duże prawdopodobieństwo, że się
będą dobrze bawić. Nas osobiście Kowale losu po prostu bawią. Można sobie przy
niej odpocząć. Przy okazji otrzymaliśmy kolejny tytuł, dzięki któremu można
wciągnąć w to piękne hobby nowych graczy. Warto spróbować.
PLUSY:
+ przepiękne
wykonanie,
+ proste
zasady,
+ innowacyjna
mechanika gry sprawdza się w praniu,
+ łączy
pokolenia,
+
regrywalność,
+ dobra
skalowalność.
MINUSY:
- mogłaby być
trochę dłuższa,
- nieco
upierdliwe rozkładanie i składanie (zwłaszcza w rozgrywkach dwuosobowych),
- straszna
losowość
Liczba
graczy: 2-4 osoby
Wiek: od
12 lat
Czas
gry: od ok. 120 minut
Rodzaj
gry: gra rodzinna
Zawartość
pudełka:
* koperta na
planszę świątyni,
* plansza
wysp,
* 4 plansze
bohaterów,
* 20
kolorowych znaczników zasobów,
* 8 żetonów
"100",
* fundamenty
- pudełko wraz z plastikową wkładką,
* 4 pionki
bohaterów,
* karta
pomocy bohatera,
* plansza
świątyni,
* 108 ścianek
kości (60 dla świątyni, 48 dla boskich kości),
* 8 boskich
kości (4 jasne i 4 ciemne),
* znacznik
pierwszego gracza,
* znacznik
rundy,
* 96 kart
heroicznych czynów (24 zestawy po 4 identyczne karty),
* 8
jednorazowych żetonów (4 cerbery, 4 trytony),
* 4 żetony
młotów,
* 4 płytki
skrzyń,
* instrukcja
do gry.
Wydawnictwo:
Rebel
Cena: 120-160 zł
Cena: 120-160 zł
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Rebel za udostępnienie gry.
Przepiękne kolory w grze! Gierka brzmi naprawdę dobrze, kiedy tylko będę miał okazję ją przetestować, to ją zrobię.
OdpowiedzUsuń